Napisałam ten tekst ze dwa miesiące temu, zaraz jak skończyłam trzecią serię tego świetnego, mrocznego serialu brytyjskiego, ale jakoś nie było okazji do opublikowania go. Pomyślałam sobie dziś, że właściwie serial Luther dość dobrze wkomponowuje się w moje ostatnie teksty z Rosją w tle. Jest coś psychotycznego w tamtej kulturze…
Zazwyczaj myślimy o sobie, że jesteśmy dobrymi ludźmi. A jeśli nie dobrymi, to przynajmniej normalnymi, takimi, którzy popełniają drobne wykroczenia i sprawiają innym nieznaczne cierpienie, codzienną, niewielką przykrość. Kto tego nie robi; wszyscy jesteśmy tylko ludźmi… Boimy się natomiast wielkich przestępców, zwyrodnialców i psychopatów, jesteśmy przekonani, że takie stany kompletnego zatracenia się nas nie dotyczą.
Czasem, czasem jednak w naszych duszach rodzi się mrok, taki prawdziwy, czarny, palący, popychający do słów i czynów, których jeśli nawet potem pożałujemy, w danej chwili nie jesteśmy w stanie powstrzymać.
Psychopata albo przychodzi na świat pozbawiony pewnych kontrolek, albo zostaje ich pozbawiony przez stałe i silne zadawanie bólu nie do udźwignięcia. Od zwykłego człowieka, którego czasem dotyka taki przejściowy mrok, różni się tym, że nie stara się z niego wyjść. Zatraca się w swoim cierpieniu, nie zważając na to, że świat toczy się dalej; zawiesza się. Jedyne co sprawia mu chwilową ulgę, to posłanie tej krzywdy i tego bólu dalej. Wyrządza go więc, a ten eskaluje, aż popycha swojego nosiciela do przekroczenia granic. Przekroczenie granic może nastąpić natychmiast, jeśli tylko ktoś przestanie rozumieć, mieć świadomość tego co się dzieje, straci swój rozum, lub wypali do dna emocje.
Serial Luther
Niektórzy, jak nasz bohater, potrafią żyć pomiędzy zniszczeniem a świadomością i w jakiś sposób ich to szlifuje, rozwija. Nie jest to droga godna polecenia, choć pewnie każdy z nas przynajmniej raz w życiu stracił, lub straci kontrolę nad swoimi emocjami pod ciężarem zbyt przytłaczającego bólu i wewnętrznego rozdarcia.
John Luther jest brytyjskim detektywem, specjalizującym się w unieszkodliwianiu psychopatycznych seryjnych morderców. On sam mógłby właściwie być psychopatą, gdyby nie miał zbyt wysokiej świadomości rozróżniania dobra od zła i zbyt silnej empatii do ludzkiego nieszczęścia. Te dwie cechy powodują zresztą, że paradoksalnie Luther tym psychopatą nieomal jest. A przynajmniej na takiego wygląda.
Cała jego potężna skuteczność w wykrywaniu i unieszkodliwianiu seryjnych morderców bierze się właśnie stąd, że doskonale ich rozumie, że jego myśli poruszają się podobnymi ścieżkami. Bardzo podnosi adrenalinę to, w jaki sposób wymierza mordercom własną sprawiedliwość – za wszelką cenę ratuje życie tym, którzy prowokują swoją śmierć, pragnąc jej, i bez mrugnięcia okiem pozwala umrzeć tym, którzy chcieliby żyć.
On sam żyje dla misji, jaką jest ochrona innych przed najbrutalniejszymi mordami. Zawsze kogoś mocno kocha, jednak miłość w tym piekle nie potrafi się spełnić i ginie równie brutalnie, co ofiary jego antagonistów.
Miłość zresztą stale przecina się tu ze zbrodnią – albo jej brakuje, albo jest zbyt silna, albo nie jest w się stanie przejawić i zrealizować. Albo – jest odbierana siłą.
Luther nosi w sobie pomost pomiędzy jednym światem – dobra i miłości, a drugim – zwyrodnienia i krzywdy. Jego czyny i postępowanie nigdy nie są jednoznaczne. Bardzo łatwo jest je źle zinterpretować, co zresztą notorycznie się zdarza w toczonych bez ustanku wewnętrznych postępowaniach przeciw niemu. Jest niezwykle empatyczny do swoich ofiar, a jednocześnie doskonale rozumie rozterki jakich doświadczają bezlitośnie ścigani przez niego psychopaci.
Jego relacje z kobietami są równie zawiłe; szuka w nich wypoczynku, normalności, właśnie miłości, przeciwieństwa do pracy, którą się para, cóż z tego jednak, kiedy jego serce naprawdę pojmuje naturę morderstwa. Nie popiera, ale prawdziwie rozumie. To zrozumienie zresztą łączy go z Alice Morgan – genialną seryjną morderczynią, kompletnie pozbawioną możliwości współodczuwania.
Alice cechuje niemożność doświadczenia jakichkolwiek uczuć i emocji oraz tak wysoko rozwinięta inteligencja, że wśród zwykłych śmiertelników nie posiada godnego siebie przeciwnika. Morduje ich więc bez specjalnego zastanowienia, po prostu spełniając jakieś swoje zachcianki (“zawsze chciałam być wdową”). Szuka osoby, która wprawiłaby ją choćby w lekkie emocjonalne drżenie, do jakiego podświadomie tęskni. I to to drżenie daje jej właśnie Luther, gość, którego nie jest w stanie złamać, bo przecież on ją rozumie, jej motywy, jej potrzeby.
Nieprawdopodobna jest relacja między tą dwójką, rodzaj wsparcia i zaufania, a przede wszystkim – niemal ponadnaturalna (nienormalna) – więź, lojalność jaką się darzą. Przy obustronnym zrozumieniu wzajemnego odrzucenia wartości, według których żyją. Aż mi żal, że nie mogę zaspoilerować paru istotnych momentów, jest to jednak pozbawione sensu; końcówka trzeciego sezonu najlepiej zilustruje to, o czym mówię.
Mini serial Luther produkcji BBC (4, 6 odcinków na sezon) bez cienia wątpliwości kwalifikuje się jako dramat i kryminał, dla mnie jednak jest analogiczna do rozmaitych filmów fantastycznych o aniołach, nephilimich, upadłych dzieciach boga, misjach na ziemi w walce dobra ze złem…
Ile to razy i z jednakową pasją oglądałam mało święte anioły, błąkające się w poszukiwaniu demonów po świecie pełnym przemocy i występków? I taki właśnie jest John Luther – samotny, zbrukany anioł wysłany do walki ze złem. Bardzo oszczędna, ale i bardzo ekspresyjna gra Idrisa Elby tylko wzmacnia to wrażenie.
Serial Luther to krótka, ale bardzo gęsta, silna, niezwykle emocjonalna, niekonwencjonalna i moralnie dwuznaczna seria, nad którą nie da się przejść obojętnie. Tymczasem HBO wypuściło pierwsze odcinki nowej psychopatycznej serii, opartej o podobnego upadłego, zdeziluzjowanego bohatera, True Detective. Zapowiada się znakomicie.
P.S. Nie, nie oglądam Dextera. Nie jestem w stanie : )