A dziś w ramach niedzieli zobaczyłam The Lone Ranger. Co, że poniedziałek? A mięło jak wczoraj… Czy oglądać? Jasne, że oglądać! Ale tylko pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze, jeśli Johnny Depp w piętnastym wcieleniu w ten sam typ bohatera z Karaibów wciąż się wam nie znudził i kochacie go tyle samo co za Benny & Joon. Co do mnie nie zdecydowałam jeszcze, czy już się niepokoić szablonową powtarzalnością jego ról, czy nadal cieszyć, że facet w wielu odsłonach może wciąż na nowo grać siebie – pół idiotę, pół inteligenta, o wiecznie zagadkowym uśmiechu i niebywale dobrym, lecz dotkniętym wewnętrzną udręką spojrzeniu.
Po drugie, jeśli potraficie zmienić się w dziecko, które wyłącza myślenie o prawach fizyki, logice fabuły, głębokości przekazu czy innowacyjności środków wyrazu. Trzeba umieć zrobić sobie niedzielę z poniedziałku, usiąść wygodnie, przykryć nogi kocykiem i otworzyć gębę w uśmiechu od ucha do ucha na całe dwie godziny. Tutaj oczywiście byłoby najckliwiej, gdybyście byli tym pokoleniem Wewnętrznego Dziecka, które wyrosło na Westernach i na dźwięk trąbki kawaleryjskiej, przygrywającej wartkie “patataj, patataj” do pościgu na dachach pociągów sunących z prędkością jednego konia fizycznego i świstu kul, nie wariuje lecz zwiera się w sobie, kibicując tym niewątpliwie dobrym chłopakom. Tutaj przyda się lubić Bonda w wydaniu Craiga, do którego też strzelali na dachu pociągu, ale choć umarł to uciekł i żyje.
Po trzecie, jeśli wierzycie w czarno-biały świat, w którym źli są źli i zasługują na pójście do piachu, a dobrzy są ci naprawdę krystalicznie dobrzy (choć czasem przygłupi) i oczywiście zawsze są nieśmiertelni (moją niezłomną wiarę w świat sprawiedliwych traumatycznie podkopał trzeci sezon Gry o tron, w którym wszystkich dobrych i szlachetnych wyrżnęli w pień!).
Po czwarte, jeśli kochacie lekki i oczywisty, ale inteligentny humor sytuacyjny, oraz takie same listy dialogowe. Takie, od których nie trzeba mieć w małym paluszku kontekstu, podtekstu i subtekstu całej cywilizacji Wschodu i Zachodu w wydaniu i staro- i nowożytnym, lecz przy którym nie czujecie się gwałceni intelektualnie poprzez brutalne prostowanie waszych zwojów mózgowych.
Po piąte (podobno trzeba kończyć na liczbach nieparzystych), po piąte więc, jeśli lubicie ładne widoki, ładne postaci, staranną charakteryzację, dobre plenery, odrobinę absurdalnych krwiożerczych królików i spacerujących po dachach albinoskich koni. I pomiędzy tym wszystkim szczyptę smutku, historii, hołdu, pogodzenia, losu i przeznaczenia. Wypchany bizon, grizzly i Indianin jako wymarłe gatunki, warte wspomnienia.
Włączcie to natychmiast, jeśli zechcecie zrobić sobie magiczną niedzielę w dowolny bury, nudny, bądź zmęczony poniedziałek!