Piszę ostatnio dość dużo, ale nie na blogu. Moje myśli są gdzie indziej i pewnie trochę wody upłynie, zanim coś większego się tu pojawi – cierpliwości. Pomiędzy odpoczywam oglądając filmy, które sprawiają mi przyjemność, więc dziś szybka recenzja dla rozrywki. Dziś z ciekawością zajrzałam do Przyczajonego Tygrysa, ukrytego Smoka i podobał się mi chyba jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Widziałam dwa razy z wieloletnimi odstępami czasu i coś mi się w nich podobało, a tym razem cieszyło mnie w nim po prostu wszystko.
Wizualnie to oczywista, ale też fabularnie – dojrzałość mistrzów, ich wierna i samotna ścieżka, i to rozbuchanie młodych, i nawet zła mistrzyni, ściągająca czyste serce na nieprawe drogi.
Klasyk, który teraz trochę przypomina mi zupełnie inny w klimacie, ale podobny w wymowie doskonały film koreański, Wiosna, lato, jesień, zima, znowu wiosna. Jeśli chodzi o same “latające walki” to bardziej wyszukany pod tym względem jest późniejszy o dwa lata, również chiński Hero Jimu Zhanga.
Ale i w Tygrysie mamy ogromnie dużo wizualnej przyjemności, dobrą muzykę oraz mądre (ciekawsze z kolei niż w Hero) przesłanie o własnej ścieżce, czystym sercu i właściwym wyborze mistrza, albowiem same wybitne nawet umiejętności i talenty nie wystarczą. O czym często wschodzące dopiero gwiazdy (czegokolwiek) zapominają. Oczywiście wszystko w konwencji magiczno-bajkowego kina azjatyckiego, więc bez wewnętrznej zgody na nią w ogóle nie ma się co za ten film brać.
Tym razem zresztą zaczęłam również zauważać, że film operuje w sumie bardzo prostymi scenami i chwytami filmowymi, którymi jednak Ang Lee – jak zawsze – włada bardzo sprawnie. Całkowicie odmienny, ale wciąż o sile i ważności uczuć oraz o mistrzowskich umiejętnościach (a i gdzieś w tle o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn) jego Jedz, pij, mężczyzno, kobieto, albo prawie jak biblijna przypowieść Życie Pi również w dużym stopniu – mimo wizualnego bogactwa, wciąż pozostają klasycznie proste.
Moja bodaj ulubiona scena z Przyczajony tygrys, ukryty smok, to ta między 1:30 a 1:50 wrzutki na YT z walki w bambusowym lesie, kiedy kadry zwalniają i wszystko zaczyna odbywać się między spojrzeniami mistrza Li Mu Baia a jego niedoszłej uczennicy Jen.
Druga to ta, kiedy Li Mu i Yu Shu Lien szukając zbiegłej Jen zatrzymują się na herbatę, rozmawiają o rzeczach namacalnych i wyznają sobie uczucia bez mówienia o uczuciach.
Trzecia, to prawie wszystkie sekwencje z pustyni i gór, kiedy już Lo i Jen doszli do porozumienia i teraz ukrywają się przed rodzicami Jen (zdjęcie poniżej).
Nie ma co więcej pisać o tym filmie. On się po prostu podoba, albo się po prostu nie podoba. Jeśli znacie jakieś piękne obrazy w tej konwencji, to bardzo proszę o dodanie komentarza. Kiedyś bardzo dużo oglądałam azjatyckiego kina, nie tylko kanon walk oczywiście, ale wypadłam z obiegu i nie bardzo wiem, co się tam teraz dzieje.
Lajki są ważne dla blogów.