Wpis pierwszy. O organicznym mięsie

written by Renata Rusnak 12 lipca 2011

Och, tak długo się zastanawiałam nad tym, co powinnam zamieścić w swoim pierwszym blogowym wpisie, aż mi się mózg spocił. Zwłaszcza że upał. W końcu sobie przypomniałam – blog to zapis bieżących wydarzeń.

Bieżącym wydarzeniem w moim życiu było wprowadzenie organicznego mięsa do Papuamu. Niech więc będzie to wpis o mięsie, choć to tak mało typowe dla mojej kuchni.

Organiczne mięsa są w naszym kraju ciągle dość marginalnym zjawiskiem. Nie dlatego, żebyśmy mieli wyłącznie hodowców-krwopijców, tuczących antybiotykami i hormonami biedne zwierzęta w nieludzkich warunkach i ciasnych klatkach – pod tym względem wciąż wypadamy lepiej niż reszta Zachodniego świata. Dlatego, że przepisy w naszym państwie skonstruowane są tak, żeby żaden mały rolnik nie był w stanie przypadkiem rozwinąć skrzydeł. Dlatego, choć znam rolników, szanujących swoje zwierzęta i karmiących je w sposób naturalny i ekologiczny, nie mogę nic od nich sprowadzić, chyba że sama wybuduję sobie kosztowną ubojnię, spełniającą takie same metrażowe standardy jak i wielka ubojnia przemysłowa. Od małego rolnika legalnie mogę dostać co najwyżej żywe zwierzę…

A tymczasem u nas na południu bida z nędzą, jeśli chodzi o ekologiczne certyfikowane ubojnie z takim mięsem. Trochę lepiej przedstawia się sytuacja na północy i zachodzie kraju; tam z organicznym mięsem łatwiej, ale z dystrybucją do bani. Jako restauratorowi, pozostaje mi tylko jedyna ekologiczna hurtownia w mieście, ściągająca mięso raz na dwa tygodnie… Choć jest relatywnie proste znalezienie dostawcy nielegalnie ubitej kury czy kaczki prosto do swojego domu.

W trakcie konsumpcji warto pamiętać, że słabej jakości produkty nie dadzą tego samego smaku, co te dobrej. Szczególnie dotyczy to organicznego mięsa, którego jakości nie da się porównać z mięsem przemysłowym. Warto zdawać sobie sprawę, że tkanka mięśniowa zwierząt, którą się żywimy, budowana jest wyłącznie z tego, co zwierze w swoim krótkim żywocie zjada.

Jeśli zwierzęta karmione są źle i niezdrowo, ich płyny organiczne, a co za tym idzie również mięśnie zaczynają śmierdzieć. Zresztą podobnie jest z ludźmi, z ich zapachem – im gorsze odżywianie, tym nieprzyjemniejszy pot czy  oddech. Walory śmierdzącego mięsa, czy raczej ich brak bardzo łatwo zauważyć, na pewno każdy zetknął się z niesmacznym mięsem, bo jest go wszędzie pełno. Ja takiego mięsa nie tykam, a nawet nie wącham. Bardzo rzadko jadam mięso, ale jeśli już to tylko i wyłącznie organiczne, domowe. Nie było więc mowy, żebym w swojej restauracji miała inne.

Dochodzi zresztą do tego również niezwykle istotny aspekt etyczny – zwierzęta powinny być hodowane w sprzyjających warunkach, traktowane i zabijane humanitarnie. Kiedy tak się dzieje, ich ciała są mocne, zdrowe, pełne krzepiących sił witalnych i pozytywnej energii. Jeśli objadamy się biedakami z przemysłowych klatek i niehumanitarnych rzeźni, zjadamy również ich negatywne energie strachu, cierpienia, krzywdy. Warto się zastanowić, czy o takiego rodzaju posiłek nam chodzi?

No i wsuwając ze smakiem kawałek zwierzęcia, pamiętajmy o szacunku i wdzięczności za jego poświęcenie – zapewniam, że będzie lepiej smakowało i wyjdzie nam na zdrowie!

Filoetowa Milka z Apl Szwajcarskich. Przywędrowała sobie spokojnie, popatrzyła, co robimy i poszła do koleżanek. Nie pamiętam nazwy tej miejscowości, była to wiocha wysoko w górach.

Fioletowa Milka z Alp Szwajcarskich. Przywędrowała sobie spokojnie, popatrzyła, co robimy i poszła do koleżanek. Nie pamiętam nazwy tej miejscowości, była to wiocha wysoko w górach.

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz