Nawet patrząc zupełnie z zewnątrz da się w polskiej blogosferze zaobserwować podział na dwie “partie” blogerskie, reprezentujące odmienne zdanie na temat funkcjonowania w obrębie blogosfery, używania jej narzędzi i kierunku wygłaszanych opinii. Mam tu na myśli bieguny, skoncentrowane wokół Tomka “Kominka” Tomczyka i umownie nazwanej “Starej Gwardii”, która zrzeszyła się teraz w Polskie Stowarzyszenie Blogerów i Vlogerów, PSBV.
Starą Gwardią nie tyle nazywam pierwsze pokolenie blogerów, bo sam Tomek też się do niego zalicza, ile osoby o określonym podejściu do życia publicznego i prywatnego oraz do biznesu. Są to postaci, które wyrażają opinie w oparciu o pewne wartości, w które wierzą i według których żyją. I właśnie to zaangażowane społeczne skłoniło je do złączenia sił i zrzeszenia się w jeden organizm.
Kominek w wyraźnie świadomy sposób postawił na kształtowanie nowego w pokomunistycznej Polsce środowiska, które kieruje się odmiennymi celami i aspiracjami i odmiennie się wyraża. Jego działania nie są ani mniej ani bardziej ważne czy zasadne dla rozwoju całej blogosfery, niż działania osób skupionych wokół PSVB. One są po prostu inne, mają na celu co innego i są skierowane do innego odbiorcy i klienta-konsumenta, niż odbiorca i klient “Starych” (przepraszam za to określenie, ale nie mam pod ręką lepszego).
Zarówno merytoryczna dyskusja jak i bezmyślny hejt wydają się dość nieświadomie krążyć wokół tego, czy większą rację ma PSVB czy ci, którzy chcą podążać drogą Kominka tak, jakby taka racja w ogóle istniała. Kłócenie się w tej sytuacji o sens zakładania Polskiego Stowarzyszenia Blogerów i Vlogerów mija się z celem. Ono powstało, bo reprezentująca go grupa dojrzała do podjęcia kolejnego kroku w swoim rozwoju.
Nie warto więc stawiać pytań o zasadność zakładania Stowarzyszenia, bo to nie była zasadność, tylko konieczność. Warto natomiast postawić SOBIE pytanie, jakim blogerem chce się być i do którego bieguna ma się bliżej. To nie jest tak, że każdy bloger przedstawia wyłącznie swoje stanowisko i że tych stanowisk we wszystkich sprawach jest tyle, ilu blogerów. Blogerzy wypowiadają się w różnych tematach i przedstawiają różne argumenty, zawsze jednak stanowisko zajmują bardziej na prawo lub bardziej na lewo.
Stawiam wiele, że samemu Tomczykowi własne stowarzyszenie najpewniej nie jest potrzebne, raczej poczeka aż ktoś skupi wokół siebie blogerów, idących podobną ścieżką i pozwoli się zaprosić do pełnienia jakichś honorów, najpewniej nie dając się zaprząc do ciężkiej pracy u podstaw.
Aktualna sytuacja wydaje się być dla niego bardzo wygodna, bo wszyscy ci, którzy stanowią konkurencyjną przeciwwagę dla jego postawy w świecie nowoczesnych mediów i relacji, skoncentrowanej na zarabianiu, osiąganiu pozycji i karierze, zwyczajnie odpadają. Nie z jego winy i nie jego rękoma, choć oczywiście naiwnym byłoby twierdzić, że nie z powodu jego działania, jakim był wpis na blogu i subtelne zasianie fermentu wśród swoich naśladowców.
Nieprzypadkowo przecież znalazło się tam dokładnie wszystko, co miało się znaleźć, gdyby chciał powiedzieć, że jest za ale przeciw i wyjść z całej sytuacji nie tylko z twarzą, ale i z korzyścią dla swojego wizerunku, osłabiając jednocześnie pozycję Stowarzyszenia, do którego mu nie po drodze. Na tym właśnie polega moc oddziaływania Kominka – i dobrze.
Tak strzelam i mogę się oczywiście mylić. Bo być może kiedy opadnie pył pierwszej plotkarskiej wrzawy, okaże się, że Stowarzyszenie zacznie działać na tyle prężnie, ciekawie i sensownie, że honorem będzie włączenie się w jego szeregi, przez co powszechnie prognozowane zakładanie stowarzyszeń w każdym większym powiecie będzie pozbawione sensu jeszcze bardziej niż jest obecnie.
Osobiście nie widzę nic złego w polaryzacji zdań i zadań. Demokracja polega dokładnie na tym, że każdy skupia się na swoim działaniu, spełnia się w nim, jednocześnie działając w grupie. W Polsce brakuje zarówno wiedzy i doświadczenia z zakresu tego, jak powinna wyglądać inicjatywa oddolna i społeczeństwo obywatelskie, jak też w jaki sposób lepiej zarabiające klasy oraz celebryci powinni się zachowywać. Jest więc pole do działania dla obu biegunów, obu Lifestylów. Polaryzacja poglądów jest dobra dla społeczeństwa, podobnie jak bioróżnorodność jest dobra dla środowiska.
Nie ma nic złego w tym, że inni mają inne zdanie. Pozwólmy sobie wzajemnie na to. Nic złego, jeśli głosy są dwa, nic dobrego, jeśli są to głosy pozbawione rozumu.
Teraz jednak czas na najważniejsze pytanie – czy blogosfera staropolskim zwyczajem skłóci się o jedyną i niepodważalną, świętą rację stanu, czy – wyprzedzając epokę i aktualny stan świadomości politycznej, społecznej i dziennikarskiej w kraju – zerwie z tradycją Liberum Veto i po prostu wykształci dwie główne siły opiniotwórcze z pobocznymi satelitami, które będą w sposób odpowiedzialny i merytoryczny wygłaszały swoje zdanie, w razie potrzeby pozostając zdolnymi do zjednoczenia i wspólnych działań?
Żeby to osiągnąć PSBV w ogóle nie powinno się wdawać w dyskusje na etapie ich jałowości, tylko rozpocząć aktywne działania, zgodne ze starannie przygotowanym i omówionym statutem. Bo nawet jeśli cała blogosfera się zjednoczy, wciąż pozostanie ledwie odsetkowym ułamkiem w stosunku do pozostałych grup społeczeństwa.
Stowarzyszenie, które jeszcze się nie zrzeszyło, nie powinno skupiać się na hejtowaniu PSBV, lecz tym bardziej powinno skupić się na konsolidacji swojego środowiska i na dokładnym wypracowaniu własnego statutu, dookreśleniu celów i wyznaczeniu oficjalnej ścieżki działania, nawet jeśli będzie w całkowitej opozycji do PSBV.
Naiwni są ci, którzy wciąż sądzą, że bloger to nie jest zawód. Pisarz, poeta, malarz to jest zawód, a nikt z nich nie obawia się wstąpić bądź pozostać poza własnymi stowarzyszeniami i klubami. Bloger to też zawód, i podobnie jak psychoanalityk, fizyk kwantowy czy informatyk powinien mieć ustaloną i wyznaczoną w swobodnych i szerokich ramach i definicję i autodefinicję. Podobnie jak powinien mieć za sobą jakiś podmiot, który w razie potrzeby będzie go reprezentował i wspierał.
Dziś bloger to ktoś, kto często żyje w świecie wirtualnym i zapomina, albo w ogóle nie wie, że gdzieś tam, poza kilkudziesięcioma calami jego monitora żyje 99,9% reszty świata w tak zwanym Realu. Real cechuje się innymi normami i zasadami niż to się wydaje, i dobrze jest mieć świadomość, że własne wyobrażenie o swoim wpływie na świat rzeczywisty jest złudne. Piekarz, lekarz, kierowca autobusu czy rolnik mają znacznie większy wpływ na życie ludzi, niż wszyscy blogerzy do kupy wzięci. I dobrze jest o tym pamiętać, nawet jeśli sto tysięcy użytkowników sieci przeczyta czyjś wpis.
Wpływ blogera jest tym bardziej znikomy, im bardziej rozczłonkowane i pojedyncze jest jego środowisko, które z jakiegoś powodu uznaje, że wysoki i drażliwy poziom egocentryzmu jest najwyższą wartością we wszechświecie. A przecież to nie egocentryzm decyduje o sile blogera, lecz jego silna osobowość, wiedza i umiejętności. Te najczęściej niewiele mają wspólnego z egocentryzmem, bo wybitne jednostki potrafią uważniej patrzeć, widzieć więcej i myśleć szerzej niż tylko do końca swojego nosa.
Mnie wystarczył jeden rzut oka na nazwiska założycieli PSBV, żeby w 30 sekund podjąć decyzję o rzuceniu planów na weekend i wybraniu się do Warszawy. Nie wiem, czy gdyby w komitecie były nazwiska “z partii” Kominka też bym to zrobiła. Chyba chciałabym poczekać i zobaczyć. Moje działania, mój światopogląd zawsze były bardziej społeczne i trzeciosektorowe niż celebryckie i skoncentrowane wyłącznie na zarabianiu. Nie dziwi mnie więc ani odrobinę, że połowa blogosfery jest sceptyczna co do PSBV i chce poczekać i zobaczyć. Nigdy natomiast nie rozpoczęłabym kampanii nienawiści przeciw stowarzyszeniu, które mi nie odpowiada. Wolę skonkretyzować to, czego ja chcę niż hejtować to, czego nie chcę. Moje miejsce, jeśli jest gdziekolwiek indziej niż w outsidzie, jest właśnie w PSBV. Gdzie jest każdego z was?
UPDATE, w 2016 Stowarzyszenie niestety zostało rozwiązane.