Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć, ale rzeczy dzieją się naprawdę…
Ani mój przyjaciel, ani jego żona nigdy nie sprawiali wrażenia, że dbają o to, co jedzą – wprost przeciwnie, bez najmniejszego obciachu wsuwali KFC, McDonalds, pizzę, schabowszczaki, pulpety, chipsy, colę… Aż tu nagle wprawili mnie w kompletne osłupienie, z dnia na dzień po prostu przechodząc na jedzenie naturalne…
Od roku mniej więcej tak się z cicha pękł podpytywali, co tam śmiesznego jadam, ale bez większego entuzjazmu ani zaangażowania. Byłam w weekend u nich, przywitać ich nowe dzidzio i tak sobie gadamy po babsku z żoną o porodach, o karmieniu no i o tym, co jej w szpitalu zalecili do jedzenia, żeby było bezpiecznie dla dziecka. Zalecili oczywiście nie jeść nic, co ma jakąkolwiek wartość i jeść to, co wartości nie ma. Młoda mama karmiła więc swojego noworodka serkami homogenizowanymi, kurczakiem i chlebem – chleb przynajmniej zaczęła sama piec razowy – choć całe jej ciało wołało o kapustę, warzywa i owoce. Dzidzio, choć cudnie niekłopotliwe, ciągle nienajedzone, wisiało u cycka i wisiało…
Powiedziałam, co warto jeść, czego nie jeść na pewno, zaproponowałam, że możemy ugotować coś razem, pokażę swoje pełnowartościowe zupy, jak sobie radzić ze strączkami, że możemy powolutku sprawdzać, jak maluch będzie reagował na jedzenie. Przyjaciel siedział obok, nic nie gadał, tylko słuchał, wreszcie podjął decyzję:
– To co, jutro?
– Mogę jutro.
– To tę polędwicę, co kupiłem, trzeba dać psom.
– Coś ty, nie trzeba tak tak od razu, jak masz dobrą, to można ją skończyć.
– Nie, co ty, jak już to już…
Umówiłyśmy się na gotowanie. Zrobiłam zupę z odrobiną czerwonej soczewicy, paroma liśćmi kapusty, brokułem, ziemniakami, marchewką, jabłkiem, cukinią, kilkoma pieczarkami i zieleniną i zaleciłam młodej mamie parę łyżek na próbę, potem znowu parę. Dzidziuś, który kręcił się niespokojnie w ostatnich dniach, po tej zupie spał bardzo długo od wieczora do 4 rano, jedno karmienie, znowu spał do 10. Tak, jak myślałam, wreszcie się najadł, sukces!
Pokazałam im kanapki na razowym chlebie z awokado, truskawkami i sałatą, potem zawijane w liście sałaty owoce i warzywa. Zrobiliśmy podstawowe zakupy, dałam im różne pełnowartościowe mąki na chleb no i oczywiście garść przepisów.
Przez kilka pierwszych dni dzwoniłam po parę razy, pytać o dzidziusia. Czasem jest trochę mniej spokojny, mama szuka, co źle dodała, albo czego za dużo, na ogół jednak nie ma problemów. Najważniejsze kryterium dla niemowlaka, o którym jako mama siedemnastolatka już zapomniałam – kupki – zdane na pięć. Są bardzo ładne, za każdym razem z przejęciem to podkreślają. “Piękne, żółte, dobra konsystencja”… Uśmiecham się w duchu, faktycznie, coś było z tymi kupkami… Pryszczyki, które mały miał na buzi też zniknęły, oni sami są zadowoleni, czują się syci, jej napady głodu zniknęły. Uff, wracam do siebie i trochę odpuszczam martwienie się, jak dzidziuś zareaguje przechodząc z serków Danon na soczewicę z kapustą i owocami. Zaraz potem ginę w swoich codziennych zajęciach, aż tu przychodzi takie oto zdjęcie:
Dzwonię do nich, nie mogę uwierzyć, że to właśnie oni jedzą w ten sposób 🙂 A tu proszę: kasza orkiszowa, pierś kurczaka z piekarnika (bez tłuszczu), sałata polana duszonymi pomidorami z bazylią i ogórek, zresztą bio.
I jak tu się nie cieszyć? : )
Update: w Stanach na seminarium u Esselstynów zapytałam położną o zalecenia dietetyczne dla kobiet w ciąży i matek karmiących – generalnie popatrzyła na mnie bardzo zdziwiona i powiedziała, że należy jeść wszystko, co się jada zdrowo. Alergie, wzdęcia i kolki u dzieci nie wywołują ani strączki ani kapusty, tylko to co u każdego – nabiał, tłuszcz, mięso czerwone i produkty wysokoprzetworzone, gluten w niektórych przypadkach. Wszystko co je matka w ciąży i podczas karmienia otrzymuje dziecko, ono zaś, będąc przyzwyczajonym do roślinnego zdrowego, odpowiednio zbilansowanego jedzenia, po prostu kontynuuje przyswajanie tych produktów.