Cytat: “Kiedy rodzącej kobiecie nic i nikt nie przeszkadza, osiąga ona specyficzny stan świadomości, tak jakby odcięcia się od świata i „przeniesienia się na inna planetę”. Ma wtedy siłę i odwagę by w porodzie postępować intuicyjnie i instynktownie, jest połączona ze swoją pierwotną naturą, która „wie jak rodzić”. Komunikaty językowe, ostre światło, sytuacje gdy człowiek czuje się obserwowany w szpitalu oraz sytuacje które powodują wzrost adrenaliny stymulują korę nową człowieka.”
Wreszcie rozumiem, że kiedy rodziłam synka weszłam w coś, co można nazwać odmiennym stanem świadomości. Nie robiłam tego specjalnie, bo wtedy mało mnie te sprawy interesowały. Po prostu nagle włączył mi się tryb intuicyjny i wszystko inne przestało być ważne, a nawet istnieć. Była prawie 3 w nocy, w okna porodówki świecił księżyc niemal w pełni, a ja w pewnym momencie zaczęłam krzyczeć tak ze środka, z samego wnętrza. Może w tym krzyku była jakaś dzika formuła przywołania sił natury, bo od niego wszystko się we mnie zmieniło.
Przestałam słyszeć, co do mnie mówią położne, przestałam widzieć cokolwiek na oczy poza tym księżycem, zegarem i hm, czymś w rodzaju wewnętrznego spojrzenia, na który dziś powiedziałabym, że właśnie włączyło mi się widzenie subtelne. Nie było w tym bólu, nie było strachu, czy też grama niepewności. Wszystko wiedziałam, ale nie była to wiedza taka, jakiej uczą w szkołach rodzenia; w pewnym momencie położna, nie mogąc do mnie dotrzeć słowami, potrząsnęła mnie za ramię. Natychmiast przebudziłam się z tamtego odmiennego stanu, lecz nie na skutek potrząśnięcia, a reakcji jaką ono wywołało.
Poczułam w sobie prawdziwą dzikość, szał – jedyna rzeczą, jaką w tej sekundzie dostrzegałam, było odsłonięte, białe i pulchne ramię położnej, które moja wilcza jaźń zidentyfikowała jako niebezpieczeństwo w samym legowisku! Całą wolę musiałam zaangażować w powstrzymanie się przed… odgryzieniem jej tej ręki.
Nie, to nie była ochota lekkiego uszczypnięcia czy nawet solidnego ugryzienia; całą sobą czułam swoje zęby w jej żywym mięsie, wszystkie instynkty mówiły mi, że muszę ją rozszarpać, że ona stanowi zagrożenie. Nie, nawet nie zagrożenie – powinnam odgryźć jej tę rękę bo… TAK SIĘ ROBI.
Powstrzymanie się przywróciło mnie znowu do tego świata, choć kobieta chyba widziała mord w moich oczach, bo wyglądała na wystraszoną. W efekcie nacięła mnie niepotrzebnie i za głęboko, synek jednak nie kazał mi się długo męczyć.
O godz. 16 tego dnia jeszcze szorowałam stary parkiet ryżową szczotką na kolanach, o 21 pojechałam do kuzynki, która mieszkała obok szpitala, o 22 zadzwoniłam, pytając czy jeśli mam regularne skurcze co kilka minut ale nic mnie nie boli, to powinnam się zastanawiać nad możliwym porodem, o 23 byłam w szpitalu, około pierwszej w nocy skurcze zaczęły być poważniejsze, a za parę minut trzecia mały wyskoczył ze mnie. Zrobił to tak szybko, że położne ledwie zdążyły go złapać.
Powiedziałam mu: “cześć brzydalu”, czym wywołałam straszne zgorszenie wśród personelu, który zaczął mnie nawracać na drogę niepokalanej miłości macierzyńskiej, przekonując, że tak ładne noworodki zdarzają się bardzo rzadko, choć mnie chodziło tylko o to, że jest brudny i zaglucony…
Potem mi go zabrali do mycia i ważenia, a położna zaczęła ze mnie wyciągać łożysko. Bardzo chciałam je zobaczyć, ale ona czemuś strasznie nie chciała mi pokazać. Hm… I tak widziałam, przypominało po prostu wątrobę cielęcą czy inne krwiste mięso, nic osobliwego.
I pamiętam, że kiedy jeszcze mogłam słuchać muzyki, to słuchałam Toma Waitsa i że brat wyjął mi baterie z aparatu, który miałam przygotowany na powitanie malizny…
Cały poród wcale nie był taki zły. O wiele gorsze było potem dochodzenie do siebie, zwłaszcza po bezsensownym nacięciu. W przyszłym życiu będę jednak rodzić lotosowo i pozwolę sobie na wszystkie instynkty i cała dzikość serca, które przecież zna zew Natury…