Nie mam pojęcia, kto wprowadził do dietetyki termin toksyczny głód, ja go kojarzę tylko z dr Joelem Fuhrmanem, możliwe że to jego wynalazek. Fuhrman mówi, że toksyczny głód pojawia się na skutek nieprawidłowego odżywiania w katabolicznej fazie jedzenia, czyli najprościej – podczas trawienia.
Anaboliczna i kataboliczna faza jedzenia
Anaboliczna faza to ta, podczas której jemy i magazynujemy zapasy. Dopóki wkładamy w siebie pożywienie, organizm nic nie robi, czeka; czujemy się fajnie, komfortowo. W chwili kiedy przestajemy jeść, uruchamiają się procesy, mające za zadanie dostarczyć, uzupełnić, odbudować, jednym słowem naprawić, co zepsute i spowodować, by wszystko działało nadal.
Wtedy właśnie rozprowadzane jest to co zjedliśmy po organizmie – niestety jeśli zjedliśmy dużo szkodliwych albo ubogich produktów (a te właśnie składają się na standardową mięsną i tłustą dietę zachodnią), ciało zaczyna usuwać toksyny, męczy się krwiobieg, destabilizują różne procesy chemiczne wewnątrz, na skutek czego zaczynamy czuć się źle. Zwykle wtedy sięgamy znowu po coś do jedzenia, uruchamiamy fazę anaboliczną, podczas której organizm nie pracuje, czyli nie sprawia nam dyskomfortu i znowu czujemy się lepiej. Zamiast spalić, i wydalić, co zjedliśmy, jemy ponownie, bo to sprawia ulgę.
Właśnie dlatego “ciągle chce się jeść” – nie z powodu realnego głodu, lecz dlatego, że bronimy się przed dyskomfortem po nieodpowiednim jedzeniu.
Prawdziwy głód – co ważne – odczuwany jest nie w brzuchu ani nie w ciele, ani nie po ogólnym niepokoju, a w ustach i w przełyku! Tak, tak, dopiero jak ślinka cieknie aż nie nadążamy przełykać, wtedy nasz genialny mózg mówi, że jesteśmy głodni, nie wcześniej.
Toksyczny głód a głód prawdziwy
Co więcej, jeśli zjemy prawidłowe, odżywcze jedzenie, w katabolicznej fazie trawienia nie czujemy nic niepokojącego, bo organizm nie musi się męczyć z oczyszczaniem – po prostu wchłania, transportuje, zamienia stare nowym. W dodatku jedzenie przy prawdziwym głodzie smakuje znacznie lepiej, intensywniej, sprawia większą przyjemność.
Nie jedząc szkodliwych produktów, czujemy się dobrze przez cały czas – i w trakcie i po posiłku – i dopiero to jest prawidłowy, naturalny stan zdrowia i funkcjonowania, do jakiego przysposobiła nas natura.
A ta wiedziała co robiła – jako zbudowani z tkanki organicznej, jesteśmy przecież jej częścią. Zanim stłoczyliśmy się w ciasnych miastach, miliony lat ewoluowaliśmy wraz z pozostałymi organizmami, a ewolucja przecież służy przetrwaniu, nie wyginięciu. Ciała wiedzą, co jest dla nich dobre.
Wszystko odbywa się w naszych głowach – w mózgu, bo to jest centrum dowodzenia. Dla mózgu potrzebna jest glukoza, nie tłuszcz. Tłuszcz można użyć do ćwiczeń i aktywności fizycznej, natomiast mózg żywi się glukozą i spali nawet tkankę mięśniową, żeby tylko ją sobie dostarczyć.
Prawdziwy głód jest po to, żeby regulować masę, nie wyniszczać własnych mięśni. Żebyśmy nie stali się za chudymi, a nie po to, byśmy nie byli za grubi.
Tylko teraz właśnie dochodzimy do tego psikusa, który sami sobie wywinęliśmy schodząc z drzew do miast, a w który wyposażyła nas matka natura, wprowadzając tryb oszczędzania baterii i każąc zdobywać pożywienie jak najtreściwsze jak najmniejszym kosztem własnym.
Pułapka przyjemności
Psycholog Doug Lisle, współpracujący ściśle z TrueNorth Health Center, gdzie m.in. promuje się zielone roślinne odżywianie, wyjaśnia ten mechanizm bardzo klarownie, nazywając go “pułapką przyjemności”.
Jemy szkodliwe, za ciężkie, nieadekwatne do naszych potrzeb i jednocześnie zbyt ubogie w mikroelementy pożywienie, bo ewolucja przystosowała nas do życia w ekstremalnych warunkach, w których tego pożywienia jest niewiele i jest ono trudno dostępne. Ciało ludzkie, podobnie jak ciała zwierząt, jest w stanie przetrwać bez jedzenia wiele tygodni. Za to natychmiast przy znalezieniu kalorii otrzymuje w mózgu nagrodę przyjemności, która oczywiście działa jak narkotyk – chcemy więcej hormonów szczęścia!
Szczególnie chcemy ich, kiedy nasze stłoczone w puszkach, stresujące życie coraz bardziej samotnych, odrzuconych i nieszczęśliwych członków zachodniej cywilizacji nie są w stanie zapewnić czego innego – miłości, troski i uwagi innych, rodziny, bliskości, które też wytwarzają hormony szczęścia. Lepiej już przejadać się i czuć ulgę, niż nie jeść i być nieszczęśliwym.
Stąd te problemy z jedzeniem szkodliwych rzeczy (albo braniem narkotyków czy piciem). To jednak nie koniec kłopotów! Mózg jest przecież bardzo precyzyjnym komputerem. Jeśli stwierdzi, że poziom hormonów jest stale wysoki – podniesie poprzeczkę! Będzie domagał się więcej – więcej jedzenia, więcej toksyn, więcej uzależnienia…
A kto chce być, lub kto potrafi być nieszczęśliwy? Jako ludzie nie zostaliśmy stworzeni do smutku, depresji, nieszczęścia i samotności.
Za mało miłości
Inny “zielony” lekarz, Dean Ornish, mówi, że integralną częścią zdrowia jest poczucie wsparcia, bycia kochanym. On z kolei w swoich ośrodkach, oficjalnie zaaprobowanych przez amerykańskie Ministerstwo Zdrowia, w których leczy choroby serca, jako składnik terapii wprowadził grupy wsparcia, w których rozwija relacje międzyludzkie, twierdząc, że to co zabija ludzi to samotność.
Za każdym razem, kiedy go słucham, prawie płaczę – ależ to takie oczywiste! Przyjemność zamiast bólu, nauka zamiast mitów, dostatek zamiast straty, współczucie zamiast winy. Czy jako ludzie potrzebujemy czegoś więcej? W ogóle nie.
Pokonanie uzależnienia od jedzenia i toksycznego głodu robi się łatwiejsze, jeśli zrozumie się ich biologiczne mechanizmy. Powrót do pierwotnego, instynktownego porozumienia ze swoim bardzo precyzyjnym mózgiem-komputerem staje się łatwiejsze i możliwsze, a jego naturalnym zadaniem jest powiedzenie, ile i co należy jeść, by żywić się idealnie do własnych realnych potrzeb. Toksyczny głód niech żegna na zawsze!