Kiedy dziecko staje się osobnym bytem

written by Renata Rusnak 25 lipca 2014

Siedziałyśmy niedawno ze znajomą, której córka jest młodsza od mojego syna zaledwie o parę miesięcy i narzekały na własne dzieci w wieku dojrzewania. Powiedziałam, że coraz bardziej narasta we mnie bunt przeciw temu, co się dzieje, i że zaczynam odczuwać, jak powoli rozchodzą nam się drogi z moim osiemnastoletnim już synem.

Kocham go, lubię, podziwiam i szanuję, ale w codziennym życiu na tyle męczy mnie jego zachowanie. Stopniowo zaczynam chcieć, żeby już poszedł na swoje, do akademika czy studenckiego mieszkania. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami i z wyraźnym “ufff” w głosie, powiedziała: Dobrze, że to mówisz, myślałam, że tylko ja tak mam…

Mówiłyśmy o swoim ustatkowanym wieku czterdziestek, z poukładanymi sprawami, życiem, rutynami, domami, wewnętrznym spokojem. I o tym, że nasze dorastające dzieci wprowadzają straszny chaos w to ledwie niedawno ogarnięte życie.

Od pół roku przyglądam się swojej nowej relacji z moim synem. Na pełnej linii wydaje się być prawidłowa dla tego wieku, jednocześnie zmieniając się w codzienne nastoletnie przepychanki. Jest zupełnie tak jak wtedy, kiedy pod koniec studiów mieszkałam z moim młodszym bratem – dla każdego z nas dom był jego własną przestrzenią, którą traktował po swojemu, choć w dwóch zupełnie różnych stylach.

Nie mam pojęcia jak i kiedy to się stało, ale dziecko, które było częścią wspólną pełnego zbioru, oddzieliło się i niepostrzeżenie zmieniło w istotę odrębną – prawie dorosłą. Wygląda to tak, jakby poród rozpoczęty 18 lat temu właśnie dobiegał końca. Początkowo będąc jednością, zaczęliśmy się rozdzielać wraz z jego fizycznym oderwaniem się ode mnie, a potem dzień po dniu, kropla po kropli moje dziecko się indywidualizowało. W czym mu zresztą zawsze pomagałam, właściwie od urodzenia traktując jako osobną istotę.

W ostatnich miesiącach z dnia na dzień obyczaje, nawyki, styl funkcjonowania mojego dużego już synka zmieniają się, przeistaczając go w młodego człowieka, który zaczął przygodę życia na własną rękę, wprowadzając wbrew mnie pod nasz wspólny dach własne reguły.

Zaczęło się to objawiać nie tylko w typowym nastoletnim komunikowaniu oświadczeń zamiast pytań czy w ucinaniu kontaktu, ale i w takich irytujących codziennych drobiazgach, jak odwrotnie stawiane przedmioty, zmiana cyklu dnia i nocy, rutynowych czynności w antyrutynowe, ba, nawet zostawianie otwartej klapy w toalecie!

Nie mam pojęcia, czy każdy młody mężczyzna, dostając dawkę hormonów w okresie dojrzewania równocześnie ulega amnezji, ale mój syn jest święcie przekonany, że wszystko co teraz robi, robił zawsze, choć nowe zachowania zauważam dopiero od miesiąca. Twierdzi też, że napięte stosunki w naszym domu wnikają z tego, że się nagle czepiam, bo przecież on “zawsze” taki był…

Zabawne, ale dopiero teraz zaczynam rozumieć mojego ojca, który do tej pory się denerwuje, przyglądając się mojemu stylowi życia. Też pamiętam, że “nagle zaczął się czepiać”, na skutek tego, że nie kładę się spać o tej godzinie, co on, że różne rzeczy robię po swojemu, choć w moim przekonaniu “zawsze tak robiłam”. Do dziś logika porządku w naszych domach jest zupełnie odwrotna i jemu moja nie mieści się w głowie. A teraz przyszła kolej na “logikę porządków” mojego syna i jakoś muszę się z nią pogodzić.

Nie narzekam zresztą na swojego syna – on denerwuje mnie tylko w drobiazgach. Z obserwacji przyjaciółek-matek, które przeszły, bądź przechodzą oddzielanie się własnych dzieci od siebie, sądzę, że mi się poszczęściło. Córki, które przesiąkają swoimi matkami-kobietami, żeby się odciąć i przejść na swoje, jednocześnie nadal niosąc tę kobietę-matkę w sobie, często buntują się w bardziej nieznośny sposób. Nie wiadomo dlaczego, ale tak.

Oczywiście zagadnienie nie musi dotyczyć wszystkich, sądzę że częściej odbywa się tam, gdzie rodziny są nowocześniejsze, gdzie dzieci mają własne zdanie i w pewien sposób przyjaźnią się z rodzicami, którzy są dla nich silnymi autorytetami. W tradycyjnych rodzinach, z klasycznym podziałem ról i obowiązującym posłuszeństwem nic podobnego nie musi zachodzić, chyba że dziecko się autentycznie zbuntuje.

Tak czy inaczej uważam, że internaty, akademiki czy stancje – to naprawdę genialny wynalazek. Wielopokoleniowe rodziny pod jedną strzechą? Nie, dziękuję, to nie ja, ani chyba nie współczesny człowiek, którego się nie łamie posłuszeństwem, a pozwala mu na wolność i samodzielność.

Moje liceum było w mieście, oddalonym o 50 km, wyjechałam więc z domu rodziców do internatu w wieku 16 lat i nigdy potem już nie mieszkałam z nimi na stałe. Samodzielne życie przy ich wsparciu nauczyło mnie ogromnie dużo i jest to jeszcze jeden powód, dla którego uważam, że młodzi ludzie nie powinni mieszkać z rodzicami. Koniec liceum i początek studiów to akurat czas na to, by wypłynąć na szerokie wody.

Patrzę więc na tego swojego syna, i choć w ostatnich kilku miesiącach czuję się jak kotka przy której chodzą przerośnięte kocięta – fuczę, parskam i chcę już wrócić do własnego życia we własnym domu, w którym wszystko nagle stanęło do góry nogami – zaczynam pojmować, że tak to właśnie musi wyglądać.

Przecież urodziłam i wychowałam tego młodego mężczyznę nie po to, żeby mieszkał i żył ze mną, lecz żeby zabrał to, co mogłam mu dać najlepszego i poszedł z tym w świat. Swoją drogą, w swoim stylu, po swojemu i zgodnie ze swoim pokoleniem.

Bo moje dziecko, które przez tyle lat stanowiło integralną część mnie, w końcu się oderwało, ustanawiając własny, niezależny byt. Byt rządzący się odmiennymi prawami, byt, który przecież muszę uszanować i obdarzyć wolnością. Pozwolić na robienie rzeczy w zgodzie z nim samym – choć najchętniej poza moim domem. Po prostu jako matka muszę pogodzić się z tym, że moja grzeczna, wyniuniana i jedyna Dzidzia ma swoje zdanie, które nie jest już moim.

Przy okazji byłoby jednak fajnie, gdyby synkowie pamiętali, że matki też mają wszelkie prawo do życia w zgodzie ze sobą. To znaczy, że mają prawo do własnej przestrzeni we własnym domu, w którym prowadzą własne reguły…

Foto

Pierwsza wyprawa w góry bez matki…

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz