Kurza ferma czy kurza dupa? O fermościemie

written by Renata Rusnak 19 kwietnia 2014

Przysięgam, że nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi, jak świadome robienie ludziom wody z mózgu. Albo nieświadome, ale wynikające ze zwykłej ociężałości społecznej, zachłannego oportunizmu i moralnego lenistwa.

Wpadł mi wczoraj w ręce artykuł Tomasza Molgi, Jaja od szczęśliwej kury to robienie jaj z klientów. Hodowca kur i naukowcy ujawniają marketingową ekościemę i pomimo całego filozoficznego spokoju, jaki prezentuję w kwestii produkcji mięsa i jajek, tym razem żyłka mi pękła.

Polecam najpierw zajrzeć do podlinkowanego wyżej artykułu – jest kuriozalny w swej sztampowości.

Zacznę od pominięcia argumentów w stylu, że kura w klatce ma szczęśliwsze życie niż kura na wolności nad którą (chyba stadami) latają jastrzębie, bo to teoria z tych, że cierpienie uszlachetnia, i każda głęboko i przewlekle cierpiąca osoba powinna cierpieć ile wlezie, najlepiej przy wydajnej pomocy niewydajnej służby zdrowia.

Pominę też argument o cudownych warunkach rozpłodowych kur niosek, które o niczym więcej nie marzą, jak o znoszeniu dwóch złotych jaj dziennie, bo to z kolei argument z cyklu każda kobieta powinna rodzić co dwa lata pomiędzy 14 a 60 rokiem życia, bo to jej biologiczna powinność i przecież do tego została stworzona.

Zawsze zastanawia mnie to, dlaczego “naukowcy” i “hodowcy” zapominają dodać, że żadna oryginalna, dawna rasa kur – czyli te, które najczęściej spotyka się w gospodarstwach ekologicznych – nie niosła jajek jak maszyna do produkcji gwoździ – kury niosły się wyłącznie w okresach lęgowych, co doskonale pamiętam z dzieciństwa. Można je tylko było oszukiwać, podbierając jajka, nie dopuszczając do lęgu i utrzymując w stadzie aktywnego koguta.

Kury, które znoszą jaja codziennie, to zmodyfikowane krzyżówki, napychane sztucznie pożywieniem, które powoduje przyrost masy jaj. Z naturalnym cyklem wzrostu i rozmnażania mają tyle samo wspólnego, co gigantyczne sześciotygodniowe piersi kurczaków, które kupujecie w sklepach.

A propos kurzej szczęśliwości, nie spotkałam jeszcze kur z wolnego wybiegu, którym obcinałoby się dzioby ze względu na wzmożoną agresję wewnątrzgatunkową, podczas gdy w rajskich jak rozumiem warunkach do rozrodu klatkowego jest to zabieg standardowy.

Zatroskany kondycją psycho-biologiczną kur właściciel ferm, mogących obsłużyć pół Warszawy, zapomniał też wspomnieć, że kury w klatkach żyją 2x krócej niż te z wolnych wybiegów, zaś Światowe Stowarzyszenie Wiedzy Drobiarskiej (to brzmi naprawdę dumnie!) dotknęła chyba zbiorowa amnezja, bo zapomniało dodać, jak te kury są karmione w celu “zagwarantowania najwyższej higieny, czystości i bezpieczeństwa zdrowotnego”, oraz co dzieje się w przypadku, kiedy mimo wielopokoleniowego już napychania ich antybiotykami, padają ofiarą coraz odporniejszej zarazy.

Nie mówiąc już o tym, o czym ostatnio trąbią dosłownie wszyscy, czyli o wpływie tychże antybiotyków i hormonów, absolutnie niezbędnych do utrzymania zwierząt w tak nienaturalnym dla nich środowisku przy życiu, na nasze życie i zdrowie.

To samo dotyczy twierdzenia, jakoby nie było różnic dla zdrowia i wartości odżywczych pomiędzy jednym a drugim. Jeśli się jajko zbada tylko od strony zawartości ściśle określonych witamin, to pewnie nie ma, choć wiadomo nie od dziś, że różnice występują nawet w obrębie tak samo karmionych zwierząt różnych ras. Po prostu różne są cechy osobnicze wszystkiego, co żyje.

Wmawianie ludziom, że jajko, mięso, mleko czy choćby marchewka, uprawiane przemysłowo, mają takie same wartości, jak te rosnące w naturalnych warunkach, to już jest zwykła ignorancja, lub celowe zatajanie wiedzy.

Współczesne badania nad chemią organiczną roślin i zwierząt oraz nad rakotwórczym wpływem pestycydów i antybiotyków na zdrowie człowieka są tak daleko posunięte, że wolnymi żartami wydają się badania prowadzone wyłącznie pod kątem trzech wartości na krzyż.

Rośliny są zbudowane z dziesiątek tysięcy (dosłownie) wiązań chemicznych, tzw. fitozwiązków. Część z nich jesteśmy w stanie przeżuć i zjeść, a część kradniemy z mięsa zwierząt. W naturalnych warunkach kury jedzą nie tylko robaki, ale i trawę i różne rośliny, zioła, owoce, a w gospodarstwach domowych i ekologicznych dokarmiane są zbożami. Te w klatkach karmione są antybiotykami i paszami, które dzień w dzień są jednostajne, ubogie, często przemielone z resztek innych zwierząt, karmionych w identycznie ubogi sposób.

Czy łańcuch pokarmowy powstał po to, by jadać podłą i ubogą paszę przemysłową? Czy nie dlatego zjadamy zwierzęta roślinożerne, ceniąc szczególnie te dziko żyjące za wartości i smak ich mięsa, bo to właśnie one żywią się różnorodnie i w sposób zbilansowany? Tygrysy, lwy i inne drapieżniki ludzie zabijają dla futra lub z powodu konkurencji pokarmowej, nie dla mięsa, czyż nie? Ale krowę, owcę czy sarnę jadają bardzo chętnie. Nie myśleliście dlaczego?

Nad argumentami o smaku i walorach odżywczych westchnę jedynie cicho, choć to one bardziej od losu kur ciekawią przeciętnego Kowalskiego. Ale chyba nie usnę spokojnie z myślą, że ktoś może na poważnie twierdzić, że różnica organoleptyczna pomiędzy zerówką a trójką nie występuje.

Żeby nie poczuć różnicy w smaku i zapachu jednego jaja od drugiego trzeba naprawdę bardzo chcieć, albo mieć całkowicie upośledzone podniebienie, bo jajko zero od jajka trzy, dwa, a często nawet jeden różni się ogromnie. Odrobina uwagi do tego, co się je i z samego smaku da się poznać, z którego gospodarstwa jajko pochodzi. Ja kupuję u dwóch rolników, i zawsze wiem, które jajko jem.

Trójki natychmiast poznać po ich charakterystycznym paszowym smrodzie. Dla mnie są tak wstrętne, że nie jestem w stanie ich zjeść. I nie jest to żaden snobizm, bo zapewniam was, że na kokosach nie śpię. To normalna reakcja organizmu, o który zwyczajnie trochę dbam. Bo smak i wartości odżywcze jajek zależą w głównym stopniu od tego, co kura zjada, co wiadomo nie od dziś.

No i na koniec przejdę do mojego ulubionego tematu, czyli do cen. Do cholery jasnej. Jak znam osobiście rolników ekologicznych, tak żadnego nie widziałam, żeby trzaskał takie kokosy, jak hodowcy przemysłowi lub koncerny spożywcze. Nie widziałam też, żeby któryś z nich był pazerny, i żeby nie pracował z pasji i z miłości do ziemi, zwierząt i dobrego, zdrowego jedzenia. Nie widziałam w dobrych gospodarstwach agroturystycznych, albo i u zwykłych ekologicznych hodowców, żeby ci ludzie mieli poprzewracane we łbie. Jeśli zdarzają się oszuści, to jest ich garstka; cała reszta jest oddana temu, co robi i nam, wam – konsumentom, których traktuje odpowiedzialnie.

Nie dajcie się nabrać na to, że pośrednicy, sklepy i hurtownie trzepią nie wiadomo jaką kasę – oni operują dokładnie na tych samych, lub nawet znacznie niższych marżach, co normalne hurtownie. Po prostu przemysł to przemysł. Maszyna zastępuje człowieka, jest tańsza, jest wydajniejsza, jest pozbawiona dylematów.

Ceny organicznych produktów nie dlatego są wysokie, że jesteście nabijani w butelkę przez rynek ekologiczny – wprost przeciwnie, jesteście nabijani w butelkę przez przemysł spożywczy – a fermy kurze to jest przemysł, nie rolnictwo.

Bo to przemysł spożywczy zaniża ceny, oszukując na jakości jak tylko się da, w dodatku wyciskając potworne kwoty na dofinansowania swoich gałęzi (nie, to nie gospodarstwa ekologiczne wyciągają prawdziwą kasę z Unii!). To on odrealnia potrzeby, napędza konsumpcyjną głupotę i marnowanie zasobów wody. To on podtrzymuje głód na świecie, w którym współcześnie żadnego problemu z wyżywieniem wszystkich potrzebujących już od dawna być nie powinno. To on skupia się na oszukiwaniu was, wywołuje choroby, uzależnia od siebie i od chemikaliów, zapełnia wami szpitalne korytarze.

Dopóki popyt na organiczną żywność będzie tak mały jak jest, ceny będą wyższe, bo to jest normalne prawo rynku. Kiedy fermościema się skończy, kiedy zaczniecie płacić za jakość ekologicznych towarów, ich ceny spadną w dół, bo zwiększy się podaż.

I gwoli ścisłości, w większości ekologicznych sklepów, jajka z certyfikatem i oznaczeniem 0 są w cenie 1.00-1.20 zł. Na targach spokojnie da się kupić jaja za 80-90 gr, czyli już w tych samych cenach, co sklepowe jedynki, albo duże dwójki.

Przemysł to nie zdrowie, nie szczęście, nie prawda. Przemysł to pieniądze. Duże pieniądze i na to nie macie wpływu, ale na to DOKĄD płyną WASZE pieniądze, wpływ macie w stu procentach. Po prostu przestańcie być ślepi i skorzystajcie ze swojej mocy sprawczej. Nie płaćcie za kłamstwo, tylko dlatego, że jest tanie i mydli wam oczy. Informacja i wiedza leżą w zasięgu ręki, wystarczy po nie sięgnąć, by nie żyć w mentalnym średniowieczu, pełnym przesądów, zabobonów i czarownic.

Ekologia nie gryzie, zwierzęce fermy są złem w każdym aspekcie, wy kształtujecie rzeczywistość tego świata. Nie bądźcie więc jak ten pan z warzywniaka

kurza ferma

Gospodarstwo Agroturystyczne Koziarnia u państwa Lorków.
Wszystko w zgodzie z naturą, a tylko spróbujcie jakości tego mięsa, wędlin czy jaj…

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz