House of Cards S02 – jednak serial o władzy

written by Renata Rusnak 7 marca 2014

Pomyliłam się pisząc o pierwszym sezonie House of Cards – ten serial nie jest o polityce; on w całości jest o władzy. O posiadaniu władzy, zdobywaniu władzy, utrzymywaniu władzy, rozszerzaniu władzy, podporządkowywaniu wszystkiego władzy.

Przyznam się szczerze, że trochę nie wiem, jak ugryźć ten temat. Władza to jedna z niewielu rzeczy na świecie, które mnie nigdy nie zajmowały. Stosunkowo często się zdarza, że w naturalny sposób zostaję liderem w jakiejś grupie, czy przedsięwzięciu, ale nie dlatego, że pragnę sobie porządzić, tylko okazuje się, że mam po prostu odpowiednie umiejętności, potrafię myśleć strategicznie i w dodatku jestem dość odpowiedzialna. Dowodzenie jednak interesuje mnie tylko do momentu, w którym trwa interesujący mnie projekt bądź sytuacja. Ani milimetra dłużej. Na samo zarządzanie zasobami ludzkimi jestem za leniwa i za bardzo mnie to nudzi. Chyba jest to też jeden z najważniejszych powodów, dla którego najczęściej pracuję sama. I dlatego z odcinka na odcinek z coraz większym zaciekawieniem przyglądałam się serialowi Netflix.

Żeby zrozumieć, co napędza tych ludzi, o co im w życiu chodzi. Przyznaję, że jeszcze nie zrozumiałam. To znaczy, wiem, że we władzy chodzi tylko o władzę, o nic więcej. Nie rozumiem jednak jej celu, tak czysto łopatologicznie.

Chodzi o moc, o siłę, o kontrolę i kierowanie światem w ten sposób, by działał po twojej myśli. Im jednak głębiej przyglądam się bohaterom serialu, tym bardziej się upewniam, że częściej zmieniają zdanie, priorytety i pragnienia, niż zwykły szary człowieczek. Po prostu robią to na większą skalę i za większe pieniądze.

Tylko dlaczego?

House of Cards, S02

Władza wymaga siły i absolutyzmu. Nawet taka, której gra toczy się wewnątrz jednego układu zamkniętego. Nawet, jeśli patrzysz na to z perspektywy członka rządu jednego z najpotężniejszych państw, wciąż możesz mieć wrażenie, że chodzi o rozdawanie kart na tym samym stole, w tych samych czterech ścianach. Pieniądze są tu tylko środkiem do celu, ale nie celem samym w sobie.

Nie udało mi się zauważyć bardziej nadrzędnej motywacji ponad utrzymanie kontroli i sterowanie wydarzeniami. Nie ma ani jednej decyzji uzasadnionej w jakiejkolwiek inny sposób niż władza sama w sobie i przesuwanie jej w obrębie graczy, którzy skorzy są zaryzykować wielomiliardowe fortuny, by strącić z szachownicy znienawidzonego gracza. Który po prosto w pewnym momencie postawił się, lub sięgnął wyżej.

Dam-odbiorę – tylko o to chodzi. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że oglądanie serialu to nie to samo, co branie udziału w realnych wydarzeniach, nie mogę jednak nie przypuszczać, żeby to co widzę w serii było zupełnie nieprawdziwe. Wprost przeciwnie, w prosty, jasny, czysty sposób schemat tej gry wyjaśnia zagadnienia dość mętne z punktu widzenia zwykłego obywatela. Bo jako obywatel tego świata nigdy nie pojmę pewnych mechanizmów i decyzji, które w tak oczywisty sposób szkodzą swoim społeczeństwom, że nie da się ich wytłumaczyć inaczej, niż polityką. A polityka, choć pozwala utrzymać porządek i praworządność, jest też brudna.

Ale to nawet nie o to chodzi, w jakim stopniu realia polityczne serialu są zgodne z rzeczywistością – chodzi o to, że jak przez szkiełko możemy sobie poobserwować ludzi ogarniętych jedną tylko pasją – władania. A takich z historii znamy już i to bardzo dobrze.

House of Cards, S02

W serialu, jak w życiu każdy czegoś potrzebuje, i władza jest tym elementem, przy pomocy którego można dać innym to, czego potrzebują. W zamian za. Oczywiście. W tym świecie wzajemnych zależności, zobowiązań, nieustannej wymiany handlowej, wszyscy są uwikłani, brakuje ludzi wolnych, niezależność nie istnieje. Sprawiedliwość nie istnieje. Dobro wspólne nie istnieje, o ile nie pokrywa się z dobrem konkretnej jednostki, będącej u steru. Żadnych sentymentów.

Wspaniale obserwuje się grę, jaką toczą bohaterowie – Claire i Frank Underwood, małżeństwo doskonałe, które nie cofnie się przed niczym, by dojść na sam szczyt. Nie chodzi nawet o to, ile zła muszą wyrządzić, ile doskonałych manipulacji zastosować, jak dalekosiężnie muszą myśleć, ale też – a może przede wszystkim – ile sami z siebie muszą poświęcić. Realizują się w walce o jeden jedyny cel – władzę absolutną, jakże jednak zaprzeczając sobie. Najbardziej widać to po Claire, i kiedy wyrzeka się miłości do Gallowaya, i kiedy wraca od młodej weteranki wojennej i telefonuje do Pierwszej Damy (13 odcinek 2 sezonu). Dziesięć sekund. Dziesięć sekund na rozterki. A potem już tylko proste decyzje.

I’ve always lead of necessity of sleep. Like death, it puts even the most powerful men on their backs (Nigdy nie znosiłem konieczności spania. To jak śmierć, kładzie nawet najpotężniejszych ludzi), mówi Frank jak wąż udający przyjaciela, po nakłonieniu Prezydenta do drzemki

Co położy Underwooda do snu? Kiedy okaże swoją słabość i na czym ona będzie polegała? Ponieważ Frank zaszedł tak wysoko już w drugiej serii, spodziewam się w dalszych częściach jego upadku. Nie dlatego, że jestem mściwa i mu tego życzę, ale dlatego, że jak się osiągnęło wszystko, to czego można jeszcze chcieć? Głód nie da ci spać i wtedy swobodna drzemka u boku przyjaciela, może znaczyć wiele.

Ale może serial podąży w stronę władzy absolutnej i będzie nas przetrzymywał przez kolejne sezony kolejnymi machlojami na najwyższym szczeblu? Oby nie, choć i tak będę oglądać.

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz