Mam ostatnio taki etap, kiedy wiele nitek z mojego wcześniejszego życia się urwało lub wygasło i czuję się tak, jakbym wyraźnie wkraczała na zupełnie nowe, nieznane wody. Czuję się innym człowiekiem, czuję się też dojrzałą osobą, dojrzałą kobietą. Naprawdę wszystko jest tak, jakbym właśnie w czterdziestej wiośnie swojego życia nagle przestała być dziewczyną.
“Nagle” to oczywiste przekłamanie; proces trwał przecież ileś tam lat, ale oto jestem. Dobrze mi z tym, lubię siebie taką – całkiem nową, jaką się poznaję i jakiej się uczę. Inną w reakcjach, inną w relacjach, często dla mnie samej zaskakującą.
Najbardziej zaskakujące a jednocześnie pozytywne jest chyba to, że odpuściły mi różne iluzje i złudzenia i że wyraźniej zaczęłam rozpoznawać prawdę od ułudy i od usprawiedliwiania albo wypierania różnych rzeczy.
Chodzi o taką ogólną harmonię z otoczeniem, którą wcześniej dostrzegałam, ale obejmowałam ją tylko rozumem i teorią oraz staraniami i dążeniami do osiągnięcia. Albo traktowałam jako swój obowiązek wobec ludzkości.
Teraz coraz wyraźniej odczuwam, że wszystko wokół jest częścią mnie, dlatego każde moje działanie powinno służyć zarówno otoczeniu jak i mnie.
Tyle, ile chcę dla siebie, powinnam chcieć dla innych, ale i ile chcę dla innych, powinnam chcieć dla siebie.
Kobiety tak często o tym zapominają, a przecież zadbanie o siebie to nie egoizm. Dawać i pomagać, opiekować się można bez chciwości ale i bez wyrzeczeń, poświęceń, według prawdziwych możliwości i realnych potrzeb, po prostu z miłością w sercu.
Tutaj trochę potykamy się o konieczną moim zdaniem zasadę akceptacji i szacunku dla innych – warto akceptować realne potrzeby innych, różne od naszych i szanować je. Czyli naprawdę trzeba zrezygnować z uszczęśliwiania na siłę tym, czego my potrzebujemy, lecz niekoniecznie już potrzebują drudzy. A nasze rodziny, bliscy, ukochani, ktokolwiek nie zawsze potrzebują naszego wyrzekania się i rezygnacji z własnego, osobistego szczęścia i spełnienia, choć mogą po nie chętnie sięgać i nawet ich nadużywać.
Pozostaje więc zwykła otwartość na świat, na ludzi, na przyrodę, zwierzęta, planetę oraz… na siebie! Kiedy ktoś otwiera serce na otoczenie, zaczyna je widzieć takim, jakim jest naprawdę – czy ta prawda boli czy nie. Ujrzenie prawdy zawsze pomaga w przekroczeniu własnych lęków – w związku, w pracy, w rodzinie. Prawda powie ci, że to co robisz na siłę, wbrew sobie, dla najbliższych (lub obcych, zależnie od modelu jaki przyjmujesz), jest zbędną fikcją, z której nie ma zbyt wiele pożytku.
Miłość i akceptacja do świata rozpoczyna się od miłości i akceptacji siebie. Im bardziej kochasz i szanujesz siebie, tym więcej miłości i szacunku możesz przekazać dalej.
Przyjmując prawdę jednocześnie – co wydaje się paradoksem – uwrażliwiamy się na odczuwanie, współodczuwanie innych, otoczenia, zaczynamy rozumieć prawdziwe głosy innych, ba, całej planety nawet. Ale dla takiego odczuwania świata, jako całości, trzeba zrezygnować z postrzegania go w kategoriach “muszę cię zbawić” i zacząć widzieć go w kategoriach “Jestem twoją integralną częścią”. Czyli też: “Jestem równie ważna”.
W tym momencie przychodzi też takie olśnienie – co ja mogę realnie zrobić, bez krzyżowania się, odejmowania sobie od ust i karmienia bezdomnych na siłę, bez krucjat prowadzonych w imię uświadomienia innym, że mogą odmienić swój los, ale i bez pozwalania na krzywdzenie siebie.
I przychodzi jeszcze ważniejsze zrozumienie – strach przed odrzuceniem, przed samotnością, przed negatywną oceną jest nieprawdziwy, bo bazuje na fałszywym przeświadczeniu, że tkwiąc w niekomfortowej lub wręcz toksycznej sytuacji czy relacji otrzymujemy jakąś wartość, że nie jesteśmy sami bądź odrzuceni, bądź że spełniamy się w jakimkolwiek sensie.
Tak się nie dzieje. To wszystko jest ułuda, a uspokajanie swojego strachu przed przyszłością pozostawaniem w niesatysfakcjonującej życiowej pozycji nigdy nie przyniesie ani spełnienia ani szczęścia. W życiu konieczna jest jednak odwaga i podjęcie konkretnych decyzji, choćby były radykalne.