W byciu matką zawsze zdumiewało mnie to, jak szybko wszystko, co nauczyłam się o swoim dziecku traci ważność. Co pół roku, co rok, co dwa – moje dziecko stawało się kim innym, a ja łapałam się na tym, że nie nadążam za nim z własnym rozwojem. Zostawałam z tyłu swoją postawą, wymaganiami, stopniem dorosłości odpowiedzi, poziomem intelektualnym rozmów, albo wyłapywaniem jego najistotniejszych potrzeb. W najtrudniejszym okresie jak zawsze pomagały mi filmy o dojrzewających nastolatkach.
Kochać dziecko to jedno, rozumieć je to drugie, a prowadzić to trzecie. Czwarte zaś to radzić sobie w adekwatny sposób podczas kolejnych kryzysów i przemian.
Opiekowanie się małym dzieckiem przychodziło mi w miarę łatwo – byłam najstarsza w rodzinie i miałam do opieki małego Downa, który nauczył mnie chyba wszystkiego o dzieciach. Wydaje mi się też, że jakoś radzę sobie z synem aktualnym, licealnym – po prostu jak najmniej mieszam się w jego sprawy. Pilnuję jedynie pewnych ustalonych reguł gry, panujących w moim domu i krzyczę (to jest, przepraszam, “rejdżuję”) umiarkowanie tylko w momentach, w których ewidentnie przegina ze szkołą. Widzę już w moim synu młodego człowieka, który sam kształtuje swój los, a na którego mam coraz mniejszy wpływ. I dobrze.
Najtrudniej było mi sobie poradzić z młodym chłopakiem, wchodzącym dopiero w wiek nastoletni, gdzieś pomiędzy jego 10 a 15 rokiem życia. Być może dlatego, że dla mnie samej ten przedział wiekowy był najtrudniejszy w życiu. Trudniejszy nawet niż wiek absolutnego zaprzeczenia wszystkiego i wszystkim pomiędzy latami 16 a 19. I też zapewne dlatego, że mój syn jest zupełnie inny niż ja – ma inne potrzeby, inne wymagania, charakter, inaczej reaguje, urodził się w innych czasach, jego koledzy są inni od moich…
Cóż, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie wspierałam się żadną lekturą w całym tym dziwacznym procesie, jakim jest świadome rodzicielstwo. Mądrych podręczników i artykułów, czy mądrych rodziców szukałam już od ciąży, niestety odkąd mój syn wszedł w wiek dwucyfrowy nic nie chciało działać zgodnie z moimi założeniami. Najtrudniej było pomóc mu zrozumieć siebie na tyle, żeby poradził sobie z poczuciem egzystencjalnego osamotnienia, które dopada chyba każdego, kto wykształcił w sobie odrobinę indywidualizmu i zaczął odstawać od stada.
Nie pamiętam już jak, dlaczego i kto, ale ktoś jakoś i dlaczegoś uświadomił mi, że istnieje cały nurt kina nastoletniego, opowiadającego o dzieciakach w tym wieku. Zaczęłam szukać i faktycznie znalazłam. I naprawdę przyznaję się do tego – pomogło! Nie tylko mi, jemu też.
Filmy o dojrzewających nastolatkach
Ten pierwszy z filmów, który pokazałam synkowi to Stand by Me, Roba Reinera, tego od Kiedy Harry poznał Sally. Opowiada o dziesięciolatkach, którzy w dziwaczny sposób nagle odnaleźli przyjaźń. Nie przypomniałabym sobie tytułu, gdyby nie mój norweski przyjaciel. Pamiętałam tylko jedną scenę – czwórkę chłopców, idących po torach. Nic to było dla owego przyjaciela, krytyka filmowego, natychmiast podał odpowiedni tytuł. Jest więc całkiem prawdopodobne, że to właśnie on podsunął mi pomysł na takie kino.
A film był o pierwszej męskiej inicjacji – chłopcy wyruszają w poszukiwanie ciała swojego zaginionego kolegi i przy okazji przechodzą kilka poważnych prób życiowych.
Właśnie przy tym filmie synek po raz pierwszy sprecyzował dla siebie definicję przyjaciela i stwierdził, że dzieciaki ze szkoły nie dają mu tego, czego potrzebuje. Pamiętam, że spytał, czy kiedyś znajdzie kogoś podobnego do siebie, z kim swobodnie dogada się na każdy temat. Rozmawialiśmy o tym, jak późno ja sama znalazłam dla siebie środowisko, w którym poczułam się dobrze i które zaczęło mnie rozwijać.
Od tego właśnie filmu mój syn zmienił się, nabrał otuchy, przestał cierpieć z powodu dzieciaków z otoczenia, od których wyraźnie odstawał, i zaczął w ludziach szukać czegoś więcej. Teraz już sam dla siebie, świadomie określa swoje przyjaźnie, odróżnia osoby, które mają na niego pozytywny, twórczy wpływ, od tych, którzy ciągną go w dół i zniechęcają.
Jeśli chodzi o mnie, to filmy o dojrzewających nastolatkach pozwoliły mi nie tylko przetrwać jako matce, ale też jakoś uporządkować i zrozumieć swoje własne nastoletnie problemy. Od dłuższego już czasu nie wyszukuję ich specjalnie, bo synek przeszedł na “dorosłe” filmy i sam sobie dobiera pozycje, ale czasem, ot jak ostatnio Broken, trafia mi się przypadkiem coś, co ląduje na mojej top liście.
Niech jednak nikt nie sądzi, że na mojej liście znajdą się jakiekolwiek filmy, o jakichkolwiek nastolatkach.
Mam po prostu swoje ulubione filmy o dojrzewających nastolatkach, które z jednej strony pokazują codzienność, z drugiej indywidualność, z trzeciej relacje owej indywidualności ze społeczeństwem i rodziną – czasem w opozycji, czasem we wsparciu. Zależnie od wieku waszych dzieci, dopasujcie kolejność. Wkrótce kilka innych ważnych obrazów dla dzieciaków.
Oto moja lista ulubionych filmów o dojrzewających nastolatkach:
1 komentarz
Mustang, Deniz Gamze Ergüven, 2015.