Dziś na moim przystanku nie ma trójki dzieci, z którymi wsiadam do autobusu, którym dojeżdżam do pobliskiego miasteczka na kurs norweskiego. W środku siedzi tylko jedna kilkuletnia dziewczynka.
Kierowca Helge zagaduje do mnie po norwesku: “może dziś dzieci mają wolne”? Potem odwraca się do dziewczynki i pyta, “czy dziś nie jest wolne w szkole”?
Ona jest Norweżką, więc miesza się od tego, że ktoś obcy się do niej odzywa. Kierowca uśmiecha się i jeszcze łagodniej pyta, czy dzieci nie mają wolnego w szkole? Ona odpowiada “nieee”, i słychać w tym zarówno pewność, jak i niepewność.
Helge sugeruje: “może niektóre klasy pojechały na wycieczkę”? A potem zerka na dziewczynkę w lusterku, znowu się do niej odwraca i bardzo uspokajająco zapewnia ją: “wszystko na pewno jest w porządku”. Popiera to stwierdzenie gestem ręki. Potem odwraca się do mnie i również mnie zapewnia: “wszystko jest dobrze”.
Myślę o tej scenie przez chwilę. Przypominają mi się ostatnie zajęcia norweskiego, podczas których dyskutujemy o systemie szkolnictwa w naszych krajach i o tym w Norwegii. Jedna mama mówi, że nie podoba jej się, że od dzieci w szkole niczego się nie wymaga. Że wszystko jest “nie ma problemu” i “bez stresu”.
Sześciesięcioczteroletnia nauczycielka Hege – stając w pozie pełnej pewności tego, co mówi – tlumaczy: “Dla nas w Norwegii demokracja jest bardzo ważna. To cześć naszej kultury i identyfikacji. Nauczyciele muszą być pewni, że każde dziecko, każda osoba ma możliwość wypowiedzenia się i że zostanie usłyszana. Ja zawsze biorę pod uwagę to, co ktoś mówi, bo może nie ma racji, ale może rację ma i jego opinia pomoże mi wprowadzić zmianę na lepsze”.
Oni to naprawdę mają w sobie. Nawet jeśli nie wszyscy, to wielu czy może większość. To jedna z cenniejszych wartości tego kraju. Naprawdę czuję się tu dobrze, z tym szacunkiem do każdego i każdej. I wiem, że w Norwegii mieszkaja też ludzie, którzy spotykają się z dyskryminacją, ja jej jednak nigdy nie doświadczyłam, ani też nie widziałam w stosunku do innych.