Tak się nawet wcale nie spodziewałam, a tu taki ładny Kar Wai Wong. Jakoś się uchował, że go nie widziałam; może dlatego, że wcześniejsze jego filmy, Spragnieni miłości, 2046 czy Happy Together, choć niezwykle piękne, jakoś mnie przygnębiały.
My Blueberry Nights też nie jest pozbawiony pewnego smutku i silnej nostalgii za spełnioną miłością, ale kończy się prawdziwym amerykańskim happy endem. I o to przecież chodzi w tych wszystkich złamanych sercach.
Zagrany przez same piękności, klimatyczny, z przyjemną muzyką i jeszcze toczy się w knajpkach, po brzegi pełnych ludzkich dramatów. Taki w sam raz na nadciągające słotne wieczory.
Dzięki Justyna i Tom!