Uwielbiam gotować dla przyjaciół. Wiedziałam, że przyjadą i cieszyłam się już od niedzieli. Rano poszłam do mojego bio-warzywniaka i kupiłam co się dało, resztę wyjęłam ze swej lodówki bez dna. Jeśli kiedyś trafię do raju, proszę by była tam ze mną moja warzywna bio lodówka.
Z czystego umysłu powstaje czyste jedzenie, a z miłości powstaje jedzenie pyszne.
Wczoraj sprzątałam dużo, bardzo dużo i to na różnych poziomach, jedzenie wyszło mi więc naprawdę energetycznie ładne. Ułożone, domknięte, pełne i leciutkie. Takie w sam raz, żeby się nim podzielić z bliskimi.
Oczywiście w daniu, w którym “nic nie ma” poza warzywami, kluczowe są warzywa. Z byle jakich warzyw ani nie uzyska się takiego smaku, ani tym bardziej wysokich wibracji jedzenia. Pędzone na pestycydach rośliny są bardzo puste, nie mają ani kontaktu ze słońcem, ani z ziemią (ani ze Słońcem, ani z Ziemią). Ich skład chemiczny (fitozwiązki) jest inny, inne też będą miały wartości odżywcze.
Jeśli ktoś pije wino, albo słyszał choć raz coś więcej o okolicznościach jego powstawania, to wie, jak dla jego jakości ważne są warunki środowiskowe. Liczy się wszystko – od ukształtowania terenu i gleby, przez odmianę winorośli i jej wiek do konkretnych warunków pogodowych w danym roku. Tak, to co roślina je i pije, jaki ma dostęp do słońca, wiatru i deszczu, w sąsiedztwie jakich innych roślin żyje daje określone walory smakowe i wartości odżywcze. To wszystko nie dotyczy wyłącznie winorośli! Ani nie dotyczy tylko tego, że akurat w Łącku są najlepsze warunki dla śliwek pod śliwowicę łącką. Ani nie stosuje się tylko do wołowiny z Kobe (czytaj o warunkach chowu tego bydła).
Ściśle określone warunki uprawy dowolnej rośliny mają wpływ na jej walory smakowe i odżywcze.
Dlatego tak ważne jest co się je i z czego się gotuje. Jeśli na tym blogu widać mój entuzjazm z jedzenia kapusty, to muszę wyznać, że w życiu jadłam i takie kapusty, przy których chciało mi się płakać z rozpaczy. No albo próbowałam jeść, bo się nie dało. Moja miłość do zieleniny jest ogromna, ale całe ciało mi protestuje natychmiast po zetknięciu się z pędzonymi w sztucznych warunkach na samej chemii sałatami, brokułami, młodymi szpinakami czy rozmaitymi rukolami, najczęściej dostępnymi w zwykłych marketach, szczególnie zimą. Naprawdę nie daję rady tego jeść, choć czasem się bardzo staram.
A piszę to wszystko po to, żeby nie było. Kapusta kapuście nierówna. Cebula cebuli nierówna. I ziemniak ziemniakowi też nierówny! Szukajcie tych dobrych i nimi się syćcie, a satysfakcję gwarantuję. Nie ma co skąpić kasy na własną przyjemność i zdrowie. Szczególnie, że potem jest bardzo prosto.
Na noc (i pół dnia) namoczyłam 200 gr cieciorki, ugotowałam ją do miękkości z dużą łyżką biryani masali (goździki, anyż, kardamony zielony i brązowy, chilli, kumin i parę innych), lekko posoliłam nieoczyszczoną solą i zbledowałam.
Krojąc kolejne warzywa w duże kawałki (lubię duże, lepiej mi smakują, ciekawiej się je gryzie, mniej się rozgotowują), dorzucałam do garnka:
- 1 marchew, 2 ziemniaki, 1 batat, ćwierć kapusty, 3 gałązki szpinaku, 1/3 pora, 1 cebulę, 1 cukinię.
Odrobinę posoliłam, i kiedy warzywa były już prawie miękkie, ale jeszcze dość chrupkie (łącznie gotowało się to nie dłużej niż 15 minut), dołączyłam zblendowaną cieciorkę, wymieszałam i już.
Biryani masala świetnie podbiła cieciorkę i bardzo dobrze spasowała się z batatem, zmieniając te proste i leciutko mdłe składniki w znacznie ciekawsze i nadając im charakterku. Wyszło naprawdę wdzięcznie, polecam.