Najcenniejsze są te momenty w życiu, kiedy wreszcie można się wyciszyć po intensywnej pracy, skupić na sobie i o siebie zadbać. Uwielbiam to odczucie opiumowego szczęścia, które ogarnia mnie wraz z kilkoma pierwszymi łykami wody spod zadedykowanej sobie zupy. Pierwszy siorb z łyżki i już czuję, jak fala spokojnego ciepła spływa mi do brzucha, a stamtąd rozlewa się na resztę ciała, by w końcu wyjść poza nie i otoczyć mnie przytulnym kokonem błogości…
Tak właśnie poczułam się dziś, gotując sobie pyszną, naturalną zupkę pierwszy raz od wielu, wielu już dni. Kino w Kuchni wciągnęło mnie organizacyjnie na tyle mocno, że albo nie gotowałam wcale, albo gotowałam cokolwiek w pięć minut, żywiąc się głównie surowizną, kaszami i owocami, albo na mieście.
Podaję składniki; proporcje zastosujcie sami według uznania – wszystkie te roślinki łączą się łatwo ze sobą i ciężko byłoby zepsuć tu cokolwiek. Jedynie sól (oczywiście) i trawę cytrynową miarkujcie, choć tej ostatniej dałam sporo i bardzo to zupie dobrze zrobiło.
Potrzeba:
- burak, marchew, pietruszka, ziemniaki,
- soczewica czerwona,
- suszone grzyby, suszone pomidory, suszone organiczne morele (lub daktyl czy dwa),
- trawa cytrynowa (mam mrożoną),
- por, kapusta, łodygi z zielonej pietruszki, kawałek fenkuła,
- parę liści strzępiastej sałaty, żółta papryka, brokuł,
- trochę soku z limonki, świeży koper, świeża pietruszka,
- szczypta nieoczyszczonej soli.
Gotujcie oczywiście wrzucając składniki mniej więcej w tej kolejności, jak są podane.
Na zdrowie! Na błogość! Na sytość!