Coś mnie po tym detoksie wzięło na jajka i znowu zrobiłam sobie omlet gryczany. Chyba fajnie jest poczuć trochę mąki w brzuchu, jakoś tak się dosadniej człowiekowi robi na duszy. Czy tam na wątrobie… Bez dwóch zdań, czuję się w ciele bardzo odpoczęta po ostatniej parodniowej przerwie w braku umiarkowania w jedzeniu i piciu.
Chyba mam ogromne moce kreacyjne, bo sobie wyczarowałam wczoraj piękny i zupełnie niespodziewany prezent – dostałam jak na zawołanie paczkę pięknych, ofajdanych, różnokolorowych jajek od przyjaciela, kierującego krakowską Wspólnotą Bezdomnych Emaus. Twierdzi, że są to jajka najpyszniejsze na całej nowohuckiej ziemi. Faktycznie są pyszniutkie, aksamitne w konsystencji i wystarczająco złożone w smaku, choć pyszniejszych jajek niż te, które miałam w Papuamu od Bugajów w 2011 r, kiedy zostało im dużo orkiszu i spasali nim kury, nigdy nie jadłam i nie wiem czy jeść będę…
Gadaliśmy dłuższą chwilę – Wspólnota przeniosła się wreszcie do własnego budynku z kawałkiem ziemi. Grzegorz opowiadał o planach/marzeniach wybudowania pieca chlebowego i wędzarni na potrzeby ośrodka, z których nadprodukcję mogliby co tydzień sprzedawać okolicznym mieszkańcom. W tym roku ukisili już całą beczkę kapusty, którą się teraz zajadają.
Nie mam żadnych wątpliwości, że takie produkty cieszyłyby się świetnym powodzeniem, szczególnie pod czujnym okiem Grzesia, który sam nieźle piecze, gotuje, a nawet z ojcem, zaciągając do tego swojego dziesięcioletniego syna, robi własne, tradycyjne wędliny.
“Jak jedzenie, to tylko dobre, niedobre to nie jedzenie”, mówi, rozmyślając głośno również o rozmaitych zewnętrznych działaniach w ośrodku, muzycznych, artystycznych, społecznych. No i o stolarni. Dałaby dodatkowe zatrudnienie jego podopiecznym, którzy w tej chwili remontują używane sprzęty AGD, meble i inne użyteczne przedmioty, za ich pośrednictwem dostające pożyteczne, drugie życie, często również u osób uboższych. Gdybyście mieli coś do oddania, dzwońcie śmiało – obiorą.
Zawsze się zastanawiam, jak tu nie uwielbiać swoich przyjaciół?
Tymczasem korzystam z kurzych darów i smażę swoje razowe placko-omlety. Sycą, satysfakcjonują i energetyzują. Z używaniem jajek trzeba uważać; wiadomo, że podnoszą cholesterol i zawierają sporo tłuszczu; nie polecam jedzenia ich codziennie przez cały rok. Zresztą takie placki można i bez jajka zrobić, wystarczy mąkę zalać jakimś płynem: mlekiem roślinnym, sokiem, wywarem, herbatą czy pulpą owocową i też będzie. Ważne, żeby unikać białej, bezwartościowej, standardyzowanej mąki.
Wczoraj zrobiłam omlet z jednego jajka, może 2-3 łyżek mleka sojowego i sypniętej na oko mąki gryczanej (najbardziej podoba mi się ta od Bio Babalskich) i zjadłam z rewelacyjnymi, jak się okazuje mirabelkami, z którymi eksperymentowałam jesienią. Otwarłam pierwszy raz słoik i jestem szczerze zachwycona efektem, choć oczywiście nie mam pojęcia, z której był akurat partii. Usmażyłam go bardzo szybko i prosto na odrobinie fajnej portugalskiej oliwy.
Omlet gryczany z warzywami
Trochę go sobie skomplikowałam, za to wyszedł super dobruśki. Posiekałam bardzo, bardzo drobno po kawałeczku kapusty pekińskiej, kalafiora, papryki czerwonej, fenkuła i cukinii i poddusiłam do prawie miękkości na patelni z odrobiną oliwy, ale mocno podlewane wodą. Lekko posoliłam i popieprzyłam, wcisnęłam sok z jakiejś ćwiartki cytryny i dodałam pół łyżeczki boskiego miodu z Ukrainy od wujka Lesyi.
Kiedy warzywa zmiękły, dodałam je do zmieszanych wcześniej 2 jajek z samą tylko mąką gryczaną i solą. Nie wiem ile było mąki, pewnie koło 4 łyżek – na oko to robię. Wylałam na patelnię i smażyłam pod przykryciem na wolnym ogniu. Pod koniec jeszcze mi się zachciało, więc na prawie gotowy placek wycisnęłam pół granatu.
Jak ktoś nie jest leniwy, może zamiast jednego grubego placka, zrobić dwa cieńsze. Będzie bardziej finezyjnie. A jak ktoś jest ogromnie pracowity, to niech dorobi jakiś sos, grzybowy na przykład. Ja zjadłam ze słodką musztardą. Dla mnie bomba.