Przepatruję swoją starą korespondencję z moim bardzo bliskim amerykańskim przyjacielem w poszukiwaniu wpisów z Nowego Jorku z lat 2002 i 2004 i znajduję wpis o tym, co zrobiłam na obiad.
Okazuje się, że już wtedy, w 2004 r. gotowałam jak teraz – ta sama intuicja, połączenia, dużo warzyw, szukanie równowagi w składnikach, myślenie o przenikaniu i harmonizowani smaków. Tylko nie wiedziałam jeszcze, co zdrowe, co nie i dodawałam dużo oliwy, śmietany, często jadłam mięso.
Zupełnie o tym zapomniałam, ale to tłumaczy, dlaczego do każdego mięsa w Papuamu dodawałam bardzo dużo warzyw i owoców. To po prostu zawsze we mnie było…
List z przepisem:
Obiad zrobiłam taki:
- Piersi z kury pocięłam na paski i obsmażyłam na oliwie.
- Obok, na tej samej patelni, ale bez mieszania położyłam paprykę czerwoną, pieczarki, pomidory, cebulę i czosnek.
- Na koniec kilka przekrojonych na pół winogron – bardzo fajnie się zapiekły.
- Wszystko posypałam solą, czarnym pieprzem, papryką, bazylią i oregano.
Pomidory roztopiły się na fajny sos, ale można go było nakładać osobno, bo nie zmieszał się z resztą. Wyszło strasznie smaczne, choć nie jestem pewna, czy dlatego, że nie zmieszałam składników i zachowały swój odrębny smak, tylko trochę przenikając się od siebie na wzajem, czy po prostu udało mi się zachować prawidłowe proporcje. Na pewno wyglądało bardzo pięknie. Piękniej, niż kiedy się produkty miesza. Do tego czarny ryż i świeży ogórek…