Kiedyś rozmawialiśmy z moim przyjacielem Alexem o tym, że z innymi, którzy nie doświadczyli dwóch stanów – posiadania dzieci i śmierci kogoś bardzo bliskiego – nie da się podzielić tak naprawdę przeżyciem rodzicielstwa i śmierci. Ja do tych dwóch stanów dorzucam jeszcze trzeci – z człowiekiem, który nie zaznał stanu pełnego zdrowia, nie da się rozmawiać o pełnym zdrowiu; on go sobie po prostu nie jest w stanie wyobrazić.
Większość ludzi nie wie, co to znaczy czuć się zdrowo. Ale tak zupełnie zdrowo. Ja też bardzo długo nie wiedziałam, bo mi przez trzydzieści parę lat nikt nie powiedział ani że można, ani że w dużym stopniu samopoczucie zależy od jedzenia. Potem się dowiedziałam, sprawdziłam i zaczęłam rozumieć, że zdrowie to nie jest niezdrowie, a niezdrowie to nie jest choroba.
Po pierwsze i najważniejsze – niezdrowia medycyna konwencjonalna nigdy nie wykryje, ani tym bardziej nie wyleczy. Jeśli czujesz się źle, ale żadne badania nic nie wykazują, to oni odsyłają cię do domu z kwitkiem “histeria”, czasem zapisując woreczek leków placebo. Tak na odczep się. A ty już sam nie wiesz, o co chodzi?
Bo przecież o coś chodzi. Słabość, za długi sen, niemoc, zbyt duże rozproszenie i brak koncentracji, napadowe jedzenie, pieczenie w żołądku, problemy z jelitami, opuchnięte rano oczy, drapanie w gardle, albo wieczne smarki bez smarków. Lekarze każą ci wierzyć, że tak ma być, że to kwestia twojego wrodzonego lenistwa, hipochondrii i słabej woli. Godzisz się więc ze sobą w takim stanie i uznajesz, że tak ma być, że jesteś na to skazany do końca życia.
Ale wyobraź sobie taki cud: śpisz sześć, siedem godzin i czujesz się wyspany. Budzisz się rano lekki, z jasną głową, zrywasz z łóżka prosto w wir zajęć, do których aż cię skrzydła niosą. Buzię masz piękną jak niemowlę, wyspaną, wypoczętą, nawet zmarszczki i cienie gdzieś zniknęły. Zamiast snuć się ociężale tam i z powrotem – poruszasz się bardzo szybko, właściwie jak dziecko, które nie usiedzi w miejscu. Zamiast iść – biegniesz. Masz dużo radości w sobie, otuchy, widzisz świat w jasnych kolorach i bardzo łatwo jest ci rozwiązywać problemy. Nie wpadasz w emocjonalne zawirowania, mniej się kłócisz, więcej wybaczasz i ogółem jesteś pogodniejszy. No bo tak, po prostu tak, bo żyjesz i cieszysz się życiem, a świat jest piękny…
Brzmi dziwnie? Nie, to tylko brzmi zdrowo. Naprawdę, na serio, słowo honoru. Tak się czuję, kiedy jestem zdrowa! To znaczy, kiedy nie jem wszystkiego tego, co mi szkodzi, bo jest szkodliwe dla ludzi, albo co ludzie zmodyfikowali dla zysku lecz na swoją szkodę, albo co mój mózg sobie skatalogował jako alergiczne zagrożenie dla życia.
Tylko wiecie jak to jest z tym wszystkim, co sobie mózg skataloguje. Najczęściej są to produkty, z którymi jesteśmy najmocniej związani emocjonalnie. Emocje to taki kłopotliwy chochlik, najczęściej wyzwalany właśnie w Święta.
No bo kto nie kocha choinki, wigilijnych dań, zapachu chleba i smaku ciast, znanych z dzieciństwa? Mój znajomy mówi, że ilekroć usiłuję powrócić do “tamtych” smaków, zapachów, skojarzeń, również poczucia bezpieczeństwa i miłości, do domu rodzinnego, wspomnienia babki, tamtej specyficznej atmosfery, wchodzę w pole konfliktu. Bo tego, co było kiedyś teraz już nie ma. Teraz tak dalece zmodyfikowaliśmy swoją żywność, że ta z kiedyś więcej nie istnieje.
“Szukasz czegoś, czego nie ma”, powiada, a we mnie rodzi się bunt: Jak to nie ma?! Kto mi to ukradł? Dlaczego choć przez jeden dzień w roku nie mogę znowu być tamtym małym, zaczarowanym wyjątkowymi smakami i zapachami dzieckiem? A w tym roku globalne ocieplenie nawet śnieg mi ukradło…
No tak. Foch leci w kosmos, bo niby do kogo mam go wystosować? Do ludzkości? A kto to jest ta ludzkość, i czy też nie ja?
Nie ma już tamtych zbóż, tamtych maseł, tamtych cukrów, tamtych łakoci, ciast, placków, chlebów, nie ma już nic. Nie ma nawet mojej babki, ani trzaskających mrozów, ani jodły prosto z lasu, bo prawie wyginęła. Ani nie ma drewnianego domu i palenia w piecu. Ani ja nie jestem dzieckiem, ani nawet już moje dziecko nie jest dzieckiem. No to czego właściwie szukam, że przy okazji każdych świąt, na widok każdego jabłkowca, sernika, czy chleba, podobnego już tylko z wyglądu do tych dawnych, wciąż chcę wrócić gdzieś tam, do tamtych odczuć i emocji? Przecież były odświętne, jedyne w swoim rodzaju. Przecież są niepowtarzalne, niekopiowalne…
Dlatego w jakiś sposób trzeba z tym wszystkim zerwać. Zostawić w pamięci tam, gdzie miejsce na sentymenty i zamiast się truć alergizującą uzdatnioną mąką, zmodyfikowanymi produktami mlecznymi i mało kiedy prawdziwym nawet na wsi mięsem stworzyć nowe, własne, pełne warzyw, owoców i postnych dań, zielone święta. Jest to trudne, kiedy spędza się je tradycyjnie z rodziną, zwłaszcza ze starszymi pokoleniami, ale być może nie niemożliwe. Pewnie wymaga dodatkowego zachodu. Pewnie mało komu się chce, ale tak bardzo warto nie chorować po Świętach, nie być niezdrowym, przejedzonym, ociężałym, a po prostu zdrowym, lekkim i swobodnym.
Przestać się obżerać. Przestać chcieć w trzy dni przejeść wszystko, co dawno temu już bezpowrotnie przeminęło…
Mnie to się ze świętami do tej pory jeszcze nie udało. W tym roku czuję się tak źle, że nawet nie mogę czekać na “po Sylwestrze”, żeby zacząć detoks. Zaczynam od razu, bo tak bardzo już tęsknię do stanu zdrowia, że nawet pszeniczne sentymenty, albo może uzależnienie, jak głoszą teorie spiskowe, nie mogą mnie powstrzymać. Ani nawet całe pudło rogalików z marmoladą od mamy.