Odpisuję zbiorczo i ostatni raz oraz dużymi literami na komentarze, jakie pojawiły się na Fejsbukowej grupie Krakowskie Wieści Spożywcze:
Nic mi do tego kto co jada i z jakich powodów. Absolutnie nie zamierzam nikogo w życiu nawracać, bo zbyt wiele czasu już zmarnowałam na uzdrawianie tych, którzy zdrowi być nie chcą.
Zupełnie nie dbam o to, czy ktoś odchudza się przy pomocy codziennego zjadania kilku jajek, czy chudnie na samym mięsie, albo czy poprawia sobie stan kamieni na woreczku, wypijając pół litra oliwy, przy okazji kompletnie paraliżując wątrobę i cały system krwionośny. Naprawdę nie obchodzi mnie to. Wierzę jednak w ludzkość, dlatego kiedy ktoś stawia mi pytanie – odpowiadam. I teraz też odpowiem, skoro już zostałam wywołana do odpowiedzi.
Plant Based Diet jest dietą opartą na ponad 30 letnich badaniach kompleksowych, prowadzonych na różnych kontynentach, w różnych krajach i przez różne i niezależne jednostki na BARDZO szerokiej grupie. Opiera się o badania zbiorcze. Nie na szczurach, nie na 5 przypadkowych osobach. Uniwersytet Harvarda, Wydział Zdrowia Publicznego od wielu już lat gromadzi te badania, weryfikuje i podaje do publicznej i oficjalnej wiadomości. To, że te badania nie docierają do nas jeszcze nie jest niczym dziwnym, skoro wszystko tutaj dociera z ogromnym opóźnieniem. Nawet moda na styl vege, jak choćby w Berlinie…
W 2010 roku Departament Zdrowia USA oficjalnie uznał Plant Based Diet, jako jedyną dietę równą w swojej skuteczności z chirurgią na otwartym sercu w LECZENIU bardzo zaawansowanych chorób serca. Oficjalnie nazywa się to Dr Ornish Diet, i każdy, kto ma ubezpieczenie, dostanie zwrot kosztów wprowadzenia diety w swoje życie.We wszystkich niezależnych i obiektywnych rankingach najzdrowszych i najlepszych na serce diet, te, które ogółem można nazwać “Plant Based”, łącznie zresztą ze standardową wegańską, mieszczą się w samych czołówkach (Ornish na 1 miejscu diet nasercowych), podczas gdy wszystkie mięsne diety zajmują mało szczytne ostatnie, -dzieste z rzędu miejsca.
W całym tym stylu jedzenia chodzi w jednej tylko połowie o ograniczeniu produktów promujących choroby cywilizacyjne, takich jak mięso czerwone, tłuszcze, nabiał i żywność wysokoprzetworzoną, ale w drugiej połowie chodzi o prawidłowe DOŻYWIENIE SIĘ pokarmem o jak najwyższej wartości odżywczej. Paradoksalnie żyjemy w czasach, w których mając największy dostęp do żywności, chodzimy mocno niedożywieni, jednocześnie pobierając najwięcej w historii pustych kalorii. Ale to jest już temat na osobny wpis.
Zarzucanie mi neofictwa w kwestiach żywieniowych, po tylu latach spędzonych na dokładnym studiowaniu tematu, wprowadzaniu w życie kolejnych etapów odżywiania, prowadzeniu zdrowej knajpy, przeczytaniu tylu pozycji, obejrzeniu tylu filmów, po udziale w seminarium w Stanach, po tylu pozytywnych odpowiedziach od osób, którym za moim poleceniem czy pod moim okiem ta dieta odmieniła życie, jest po prostu śmieszne.
Jeśli zresztą ktokolwiek z hejterów zajrzałby na mojego bloga, po pierwsze zauważyłby, że są na nim również przepisy na zdrowsze przygotowanie mięsa. Po drugie, dowiedziałby się, że oficjalne badania mówią o tym, że czerwone mięso, nabiał i tłuszcz promują choroby cywilizacyjne, i że białe mięso oraz ryby wolne od metali ciężkich na zdrowie nie szkodzą. Dowiedziałby się ponadto, że w swojej organicznej knajpie mięso podawałam, oraz że raz na kwartał czy pół roku jadam mięso, choć oczywiście wyłącznie ze znanego źródła. I że nie jadam go częściej, bo mi zwyczajnie przestało smakować, odkąd żywię się prawidłowo.
Jeśli zaś pokusiłby się o lepsze poznanie mnie, zrozumiałby, że cechuje mnie spory dystans do wszystkiego, wyrażany w ironicznej lub żartobliwej formie i nie biłby piany tam, gdzie tego nie trzeba.
Bardzo dużo czasu poświęcam świadomemu odżywianiu i zdrowiu, i zwyczajnie brakuje mi go, żeby brać udział w każdej toczącej się dyskusji wokół jedzenia mięsa. Kto chce, znajdzie mój blog i fejsa, sięgnie do źródeł i albo w to wejdzie, albo nie. Naprawdę wolę swój czas poświęcić blogowi i tym, którzy chcą się czegoś dowiedzieć, niż tym, którzy z zasady wszystko wiedza lepiej. Generalnie jestem peace & love i unikam środowisk konfliktowych.
Proszę o nie wyciąganie mnie w jałowe dyskusje, bo niestety mam masę rzeczy do zrobienia, a czas, który mi pozostaje wolny, wolę spędzać na dalszym studiowaniu oraz na przyjemnościach. Hejterów odsyłam pod inny adres. Mi szkoda życia.
Nawiasem, odsyłam do moich doświadczeń z nowotworem u mojej suki.