A kiedy ty byłeś ostatnio w Ogrodzie Botanicznym i dlaczego nigdy? Nie, ja też nie mam pojęcia, dlaczego ostatni raz byłam tam ze dwadzieścia parę lat temu…
Dziś wreszcie pretekstem stał się przyjazd mojego kolegi z dziewczyną do naszego wspólnie ulubionego fryzjera; mieliśmy całe popołudnie do przeszlajania się po mieście, zanim wrócą do siebie. Najpierw oczywiście poszliśmy się obeżreć do Wesołej no i obeżreliśmy się nieprzyzwoicie, choć nadal bardzo lekko, a tu jeszcze biały dzień.
Wytoczyliśmy się na ulicę; myślę, gdzie by ich zaprowadzić, gdzie wciąż przez te lata przyjaźni nie zaprowadziłam i z dość błagalnym westchnieniem mówię:
Ale chodźmy zrobić coś innego, byle nie znowu jeść… Aż tu nagle dosłownie jak podszept jakiś słyszę: przecie tu zaraz niedaleko Ogród Botaniczny jest!
No i był. Pomyliło mi się trochę z wejściem; zapomniałam, że nie od Mogilskiej, a od Kopernika, ale szukania dużo nie mieliśmy.
Oj! Przez tyle lat w Krakowie, jeśli potrzebowałam kontaktu z naturą, szłam albo na Kopiec Kraka i potem łąkami wzdłuż kamieniołomu, albo w najpiękniejsze miejsce, czyli na Zakrzówek. Normalnie mój zadrzewiony ogród służy za zestaw pierwszej pomocy; wystarczy zejść po schodach i już mogę gadać z całkiem sporymi drzewami. No ale panie dzieju, żeby tak w samym środku miasta mieć tak kojące miejsce, tchnące takim spokojem i mocą?
Jeździłam i chodziłam niezliczoną ilość razy wzdłuż ogrodzenia Ogrodu, naprawdę niezliczoną, i za każdym razem spozierałam na niego lekko się namyślając, co też tam rośnie, oprócz palmy w szklanym domku, którą pamiętam jak przez mgłę ze swojego bardzo dawnego razu? Zza ogrodzenia niewiele ciekawego widać, bo przy samym płocie rosną dość pospolite drzewa i krzaki, i to może być mylące.
Dziś przyszliśmy 3 minuty po 18 godzinie, w której zamykają szklany domek na palmę, wyglądający jak prom kosmiczny.
I dobrze! Spędzilibyśmy czas w szklarni i pewnie przez kolejne 20 lat nie poszłabym tam znowu. Tymczasem trzeba było wejść w głąb ogrodu, by dokonać tak wdzięcznego odkrycia. Od teraz już wiem, dokąd będę się udawać w poszukiwaniu tego niezwykłego stanu ducha, który daje wyłącznie kontakt z przyrodą. Wystarczy wejść za pierwsze alejki i stanąć niedaleko wejścia do “lasu”, pomiędzy krzewami.
Jakby się weszło w inny wymiar – oddzielony magiczną zasłoną od zgiełku miasta. Od razu otacza cię miękka i ciepła błona życiodajnej energii, a wokół rozpościerają się stale zmieniające się zapachy, naprawdę bardzo piękne i bogate, pomimo całych 700% przekraczanej normy zanieczyszczenia krakowskiego powietrza.
To lepsze uczucie niż w kościele! Czystsze, wznioślejsze, silniejsze.
Tym bardziej zdumiewające, że przecież takich magicznych odczuć spodziewasz się wszędzie na łonie dzikiej przyrody, ale nie w środku miasta. Tym bardziej zastanawiające, że nasz Ogród z każdej strony smuci brakiem szału, lekkim zaniedbaniem, czy też może stanem nieidealnego doglądnięcia. A to szyby w szklarniach latami chyba niemyte, a to stawy raczej mocno zaglonione, a to ławeczki nie odmalowane.
Trochę miałam kłopot ze stanem roślin – niby jesień już i nie znam się nic a nic na ogrodach botanicznych, ale coś mi się za dużo wydało uschłych badyli tu i tam. Może one specjalnie zostawione dla nasion, nie mam pojęcia, ale też nie przypominam sobie, żebym coś podobnego widziała gdziekolwiek na Zachodzie.
Całość sprawia wrażenie, jakby mieszkał tam tylko jeden bardzo stary ogrodnik, który kocha to, co całe życie wykonywał, lecz sił mu już nie starcza na ogarnięcie wszystkiego, a państwo wymarli lub emigrowali wieki temu… No ja wiem, że to żadne jaśnie państwo, a zwyczajny polski uniwersytet na budżetówce, ale musiałam odpychać od siebie myśl, że ogród celowo jest zaniedbywany, by wreszcie pozwolić wjechać buldożerom na jego teren i zamurować do ostatniego skrawuszka darni, łącznie ze staruśkim dębem jagiellońskim, co to 6 metrów obwodu ma w pasie i twarz śpiącego drzewca jako żywo…
Nie wiem, ale jak komu głupiemu do głowy strzeli naprawdę przenieść ten ogród gdzie indziej, to chyba faktycznie sama się do tego dębu łańcuchem przykuję… Remontują co prawda główny budynek, może więc i ogrodu nie skoszą.
Gdyby kosili – brońcie! Jest czego, a tak służących zdrowiu, wyciszeniu, stanu umysłu i skupienia miejsc w naszym brudnym mieście naprawdę niewiele uświadczysz.