Po miesięcznym cugu intensywnej roboty i wyjazdów, od poniedziałku siedzę w domu i teoretycznie odpoczywam, w praktyce zaś coraz silniej czuję się bezrobotna i pogrążona w egzystencjalnym bezsensie istnienia. Czyli jako żywo jestem na adrenalinowym głodzie.
Już tam dobrze wiem, że na takie stany nic nie pomaga poza jednym – gotowaniem! W niczym nie potrafię tak oddać swoich nastrojów i intencji, jak w dużym garze jedzenia. Zamiast więc kłaść się spać z głową pod kołdrą zanim W samo południe wszyscy rewolwerowcy się wystrzelają, czy też spożyć na czczo wiaderko wina, poszłam gotować.
Musiało być adekwatnie do nastroju, czyli lekko kwaśno i z ziemniakami.
Na fejsie od tygodnia panoszy się Święty Marcin z gęsią, a u mnie w lodówce leży i się marnuje kawałek półgęska, kupiony od Wiesława Dreszlera na Terra Madre, bo coś go zjeść nie mogę.
Zimnioki, gęś i kapusta? Brzmi nieźle jak na tę bezsłotną jesień, która dręczy moje odpowiedzialne sumienie topniejącymi lodowcami i wymierającą rafą koralową. Trochę śmierci na talerzu wydaje się bardzo na miejscu, zwłaszcza jeśli chce się jej pozbyć z własnej lodówki…
- Do garnka nalewam 2 litry wody,
- wrzucam garść słodkich moreli i odrobinę kwaśnego tamaryndu,
- 1 niedużą marchewkę, 1 pietruszkę, pół średniego selera, ze 12 cm pora, 5 dużych ziemniaków – wszystko od Adama Suska, skrojonych raczej drobno.
- Mam duży głąb brokuła i kalafiora po zielonych koktajlach, więc też je zużywam. Przykrywam, gotuję parę minut.
- Na patelnię kroję ten 5-7 cm kawałek marynowanego w solance i wędzonego, ale nie sezonowanego półgęska. Kiedy się zeskwiercza, dorzucam łyżeczkę tartego chrzanu, dwie cebule, dużą łyżkę kwaśnej konfitury z norweskich żółtych jagód, które nie mam pojęcia jak się nazywają, ale rosną tylko w Norwegii za kołem podbiegunowym i są Dziedzictwem Kulturalnym tego kraju.
- Dodaję też kilka (niedużo) suchych już gałązek majeranku.
- Kiedy się to wszystko odpowiednio podsmaża, dolewam ze 20-30 ml bardzo aromatycznego octu jabłkowego od Artura Kołodzieja (można go zagadywać na fejsie).
- Dodaję ćwierć główki białej, posiekanej kapusty i duszę aż jest półmiękka.
- (W międzyczasie wyłączyłam ziemniaki, żeby się nie rozgotowały).
- Kiedy kapusta dochodzi, odpalam ziemniaki i łączę zawartość garna i patelni.
- Rozrabiam w wodzie 2 kopiaste łyżki pięknej razowej mąki gryczanej od Harfy Traw i zalewam nimi ziemniaki – już z kapustą na półgęsku.
- Gotuję chwilkę, żeby się dobrze złączyło.
- Nie solę, bo półgęsek z solanki jest mocno słony.
Wychodzi w sam raz skwaszone, w sam raz słodkie, leciutko ostre od chrzanu. Smakuje prawie bardzo dobrze, choć wewnętrznie czuję, że ta gęś do niczego mi niepotrzebna, a jej smak wcale mnie w moim tradycyjnym garnku na wiele składników nie jara. Wersja vege nic nie straci, nadal wyjdzie pełna.
Z wami może być inaczej, ale mną się Święty Marcin nie nacieszy…