Opowiem, jak składam zupy, szukając smaku i równowagi. Wiadomo, że bazą są wyłącznie produkty pełnowartościowe, nieprzetworzone i roślinne.
- Wyjęłam ulubiony, pięciolitrowy, stalowy garnek i wlałam do połowy wody. Wsypałam ok 150 gr soczewicy brązowej i ok 100 gr amarantusa.
- Dałam dużą garść suszonych borówek i małą susz. podgrzybków, kilka posiekanych łodyg pietruszki, 2 maleńkie suszone okry (kupione jako przyprawa, nie jako owoc/warzywo), pięć czy sześć listków rozmarynu, z 8 cm ususzonego korzenia chrzanu i ze 6 brukselek.
- Woda z wsadem zawrzała; spróbowałam i oceniłam smak. Intensywny, ale ziemisty, mimo borówek (czarne jagody mam na myśli) kompletny brak kwasowości.
- Dorzuciłam pęczek liści botwiny i malutki kawałek posiekanej kapusty, 1/3 pora, może centymetr chilli i rozgniotłam 1 ząbek czosnku (bo “winter is coming”, ale można zrezygnować).
- Tradycyjnie wrzuciłam 5 moich ulubionych dość grubo skrojonych ziemniaków w skórkach (to bez związku z kwasowością, dodaję w tym miejscu, żeby się nie rozgotowały).
- Dodałam małą łyżeczkę nieoczyszczonej soli.
- Wywar nabrał ostrości, ale wciąż nie kwasowości. Dorzuciłam więc pół słoika duszonych pomidorów (zastąpić dwoma, trzema świeżymi), sok z połowy cytryny i parę kropli esencji pomarańczowej (nie olejek/aromat do ciast!). Można zastąpić pomarańczą; ja poskąpiłam, bo została mi jedna, na którą mam ochotę solo.
- Zaczęło się robić dobrze, ale ciągle nie to.
- Zmieliłam łyżkę siemienia lnianego i 5 ziaren surowego kakaa i dodałam jednak 3 daktyle.
- Zagęściło się i zatłuściło, zmiękła struktura płynu, nabrała body, stała się przyjemniejsza w buzi.
- Przyszedł moment ostatniego szlifu – wrzuciłam 5 grubo skrojonych pieczarek, całą grubo startą cukinię i posiekane liście pietruszki, doprowadziłam do wrzenia i ledwie po minucie wyłączyłam.
Koniec. Pół garnka zapakowałam do trzech litrowych słoików na potem, resztę zjemy na bieżąco. Całość gotowała się ok 45-50 minut. zupa nabrała wzmacniającego charakteru, bardzo pożywna i krzepiąca, po zjedzeniu nie wywołała u mnie toksycznego głodu (sztucznego głodu na dopychanie się słodyczami czy śmieciami). Wydaje mi się bardzo właściwa na nadchodzącą zimę. Sprawia wrażenie, że emocjonalnie jest stabilizująca i harmonizująca, scalająca. Dobrze, bo takiej jej potrzebowałam na dziś.
Smacznego!