Masakrycznie pyszny krem z resztek z lodówki

written by Renata Rusnak 25 października 2013

Dziś moja ulubiona i jedna z najbardziej kreatywnych form gotowania – z resztek z lodówki. Zaniedbałam ostatnio gotowanie i trochę mi się takich warzywnych końcówek nazbierało. Przy gotowaniu na czuja bez żadnych tradycyjnych przypraw, olejów, mięsa i nabiału, najważniejsze jest wewnętrzne wyczucie proporcji – ręka ci drgnie ze skąpstwa, wrzucisz do dania o jeden liść za dużo i całą precyzyjną harmonię diabli wezmą. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać dokładać, dlatego zwykle mam w lodówce pełno różnych dziwacznych końcówek, jak ot tych na zdjęciu…

20131025_161947

Myśląc o jedzeniu tradycyjnie, z taką kombinacją składników niewiele sensownego dałoby się zrobić, bez biegania po zakupy na co najmniej trzy osobne zupy. Pamiętając jednak o tym, że na naszym talerzu codziennie powinny znaleźć się tzw. G-bomby (skrót G-BOMBS, zastosowany przez dr Joela Fuhrmana od: greens-beans-onions-mashrooms-berries-seeds, czyli zielone-fasole-cebule-grzyby-jagody-nasiona), jesteśmy w stanie połączyć te nietradycyjne składniki według nowych zasad gotowania. Nowe zasady są proste jak drut:

  1. Dodawać wszystko, co służy zdrowiu,
  2. Nie dodawać nic, co zdrowiu szkodzi,
  3. Poznać naturalne smaki roślin i nauczyć się je ze sobą zestawiać,
  4. Nauczyć się czytać prawdziwe sygnały swojego organizmu.

W kompozycjach smakowych warzyw i owoców pomocne mogą być już od dawna opracowane tabele z Kuchni Pięciu Przemian. Bez zwracania uwagi na żywioły, a jedynie na przynależność smakową, komponujemy danie tak, by było w naszych ustach i nosie odpowiednio kwaśne, słodkie, mineralne (słone), umami czy ostre…

Gotujemy w dużym garnku (w celu uniknięcia Alzhiemera wyłącznie stalowym lub ceramicznym) ok 2 litry wody, kolejno wrzucając porządnie wyszorowane szczotką do warzyw (dostępne np. w Żółtym Cesarzu na Łużyckiej) i pokrojone jako tako:

  • 2 nieduże buraki (bez botwiny),
  • pół dyni hokkaido (małej), albo adekwatny kawałek innej,

Uwaga: jeśli dla podniesienia wartości dodacie niełuskane pestki, blender może zostawić część łusek, co nie jest zbyt przyjemne w buzi.

  • kawałeczek kapusty włoskiej (pół tego co na zdjęciu),
  • 2 nieduże pietruszki,
  • 5 suszonych główek maślaka (mogą być podgrzybki, ew. shitake, inne mniej słodkie nie skomponują się tu najlepiej),
  • ćwierć czarnej rzepy (mogą być inne ostrawe, metaliczne rzodkwie),
  • 8-10 świeżo łuskanych orzechów włoskich (niełuskane szybko jełczeją, trzeba sprawdzać, czy wciąż dobrze smakują),
  • zielona część pora (jeśli stary i wielki to pół, chyba że nie ma rzepy),
  • łodygi z 5 gałęzi pietruszki ziel. (liście zostawić na koniec),
  • 1 zasuszona gałąź selera lub pół świeżej,
  • mała garść suszonej aronii (mogą być świeże, albo inne kwaskowe owoce),
  • 2 daktyle bez pestek,
  • płaściutka łyżeczka nieoczyszczonej soli morskiej (mało słona, bardziej mineralna),

Pogotować 10-15 minut, żeby składniki się nieco złamały i zmiękły, potem dorzucić na raz:

  • pół cukinii,
  • pół kabaczka,
  • pół/ćwierć brokuła.

I gotować kolejne 7-8 minut. Składniki powinny być miękkie, nie ma co ich jednak rozgotowywać na papę, bo tracą wartości i zwiększają indeks glikemiczny. Przed samym końcem już bez gotowania dodać:

  • pół wyciśniętego granatu (bez białej gorzkiej skórki) lub do woli, chodzi o kwasowość. Mogą być śliwki albo coś innego świeżego,
  • liście pietruszki.

Uwaga: jeśli dodaje się owoce świeże, a nie suszone, np. aronię, które mają być zblendowane, można ich nie gotować.

Zblendować gładko i doprawić odrobiną czarnego lub lepiej białego pieprzu, zlać całość kremu do garnka, postawić jeszcze dosłownie do zawrzenia, dobrze mieszając.

Jeśli uda się wam gdziekolwiek (np. w Stanach) kupić prawdziwą esencję pomarańczową (nie nasz olejek), to całość warto dopieścić:

  • 1/4 – 1/2 łyżeczki prawdziwej organicznej esencji pomarańczowej…

krem dynia-burak es pomar

Cudo. Oczywiście z tą esencją to trochę oszustwo, bo ona sama w sobie jest po prostu świetna. Wyobrażam sobie jednak, że można ją zastąpić dodatkowo wyciśniętym sokiem z dobrej, dojrzałej pomarańczy ze startą skórką, którą dodałabym do gotowania (skórkę do smaku wg uznania). I smak i zapach bardzo się pięknie skomponowały, choć początkowo zmartwiła mnie nieco wyraźna nuta buraczana, powstała tuż po zblendowaniu, która się jednak potem szczęśliwie rozwiała…

Uwaga: zwróćcie proszę uwagę, żeby wszystkie warzywa były dobrej jakości. Burak i pietruszka powinny być słodkawe i aromatyczne. Jakość sprawdza się organoleptycznie, czyli czyści się, przecina na pół, wykrawa ze środka kawałek i zjada, dokładnie analizując.

No i na sam koniec perełka – niespodziewanie idealnie krem skomponował mi się w ustach z Golemem – grüner veltlinerem od Uibela, którego niemal przypadkiem miałam w kieliszku. Choć i Golem i krem same w sobie są wyjątkowo harmonijne, razem dopełniły się tak absolutnie, jakby to dokładnie Golema brakowało pośród licznych składników kremu…

Zjadłam trzy, powtarzam TRZY wielkie miski i teraz konam… Zasłużenie, choć całość gotowałam w ok. 40 minut.

PS. zachowajcie sobie taki adres do strony, która podrzuca przepisy z zaznaczonych produktów z lodówki. Genialne! My Fridge Food.

Może Cię zainteresować

3 komentarze

renata 25 października 2013 - 20:32

ach, tam jeszcze były dwie gałązki hyzopu i na czubku rzeczki galgantu…
ps. żytnie razowe pieczywo nie komponuje się z tym kremem najlepiej. albo nic, albo coś delikatniejszego, nawet razowa pszenica, jeśli ktoś jada pszenicę, byłaby bardziej spójna, miękka.

Reply
magda 3 listopada 2013 - 20:00

Pochwalić się muszę, bo zabrałam się za Twój masakryczny krem z resztek. Akurat miałam wszystko. No prawie, bo kabaczka i buraków wśród tych resztek nie znalazłam (które pewnie mocno zmieniłyby smak). Darowałam sobie też grzyby, bo zupę miało jeść niemowlę. Z pewną dozą nieufności (bo jednak rodzinny obiad miał być – nie ukrywam – dumałam co im dam w zastępstwie :-)) powrzucałam to wszystko, zblendowałam i spróbowałam – no poezja. Nie jest dla mnie nowością dodawanie 15 składników do jednej zupy, ale aż tak szerokiego wachlarza smakowego nie próbowałam. Byłam mega pozytywnie zaskoczona! Maz spojrzał na żółciutki kolor: “dyniowa, bleeeeeeee, nie jem, nie ma mowy”. Mówię mu: “spróbuj tylko, nie poczujesz dyni”. Spróbował. I wziął dokładkę. Dzięki! ps. pisz proszę ile mniej więcej wody dolewać, bo wlałam tym razem nieco za dużo, ale i tak było git.

Reply
renata 12 listopada 2013 - 13:34

magda, super 🙂
o wodzie napisałam tutaj:
http://renatarusnak.com//?p=5039

Reply

Napisz komentarz