Taką zupę wymyśliłam jeszcze w Papuamu i wyszła bardzo, bardzo zacna:
- 2/5 pojemności dużego garnka wody
- pół selera
- trzy średnie zielone papryki, ostrzejsze niż łagodniejsze
- dwie kalarepki
- trzy średnie ziemniaki
- sól nieoczyszczoną morską
oraz:
- jedną wielką cukinię
- pęczek liści rzodkwi (użyłam białej)
- estragon
- kroplę oliwy z oliwek
- sól.
Pierwszy skład kroimy w małe kawałki i gotujemy do miękkości (ze 20 minut). Jeśli mamy organiczne warzywa, to nie obieramy selera, tylko dobrze szorujemy, wycinając tylko najbrudniejsze kawałki koło liści. Miksujemy na krem.
Z drugiego:
- cukinię w plastry, następnie w ćwiartki (albo po prostu grubszą kostkę, ważne, żeby nie była cienka ani za mała),
- liście rzodkwi na kawałki około dwucentymetrowe.
- rozgrzewamy sporą patelnię (lub wok), podlewamy ciut oliwy, wrzucamy liście. Parę razy obracamy liście, dając im się nieco poddusić. W razie potrzeby podlewamy wodą.
- wrzucamy cukinię.
- delikatnie solimy i sypiemy dość sporo estragonu (trzeba wyczuć, ale około łyżki na duży gar)
- dość dobrze, ale krótko podpiekamy cukinię, aż puści soki, można pod pokrywką. Uwaga, żeby nie rozmiękczyć jej za bardzo!
Łączymy cukinię z kremem, zostawiamy na jakiś czas, żeby się przegryzło. przy odgrzewaniu można dodać trochę świeżo zmielonego pieprzu (z młynka – pieprz mielony szybko wietrzeje i traci swoje cenne właściwości), jeśli chce się nieco ogrzać w te chłody.