Miałam się rozpisać o kateringu dla Rady do Spraw Ekologii i Zdrowego Żywienia, której spotkanie organizowało Centrum Doradztwa Rolniczego, czemuś w Brwinowie z oddziałem w Krakowie na Meiselsa 1, ale znowu zrobiło się późno; cały dzień zażywałam witaminy D3 na tarasie, co czynię przy każdej okazji, odkąd dowiedziałam się, że wszyscy w tej szerokości geograficznej cierpimy na jej niedobory…
Nie zrozumiałam do końca czemu służyły te obrady, ale rozmawiałam, stojąc za barem z regionalnymi piwami i organicznym winem po “uroczystej kolacji” z Arturem Tymińskim, współzałożycielem Symbio, które opuścił tydzień wcześniej dla nowej działalności. Z lakonicznej rozmowy o wszystkim na raz wynikało, że chodzi o połączenie Resortu Rolnictwa (ekologicznego) z Resortem Zdrowia (prewencji) w kwestii zwiększenia edukacji społecznej w zakresie wiedzy o zdrowym odżywianiu.
Na spotkaniu byli wiceministrowie – i rolnictwa i zdrowia. Wybaczcie, nie śledzę aktualnej polityki, nie mam pojęcia jak się nazywali, ale przyglądnęłam się trochę temu ostatniemu, albowiem po “uroczystej kolacji” zajął miejsce przy bufecie, które opuścił dopiero po opróżnieniu go (nie miejcie mu za złe, CDR alkoholu zamówiło raczej symbolicznie).
Z ministrem rozmawiał głównie Tymiński, który mówił dokładnie o tych rzeczach, jakie i mnie interesują – o prewencji chorób przy pomocy żywienia, z akcentem na żywieniu ekologicznym. Sporo też wiedział o działaniu diety na zdrowie, bo jak mówi przechodził przez raka swojej teściowej w Stanach.
Co do Wiceministra Zdrowia – kurcze, nie chcecie wiedzieć, co mówił (oczywiście przez kluski w gębie, po czym się w ogóle zorientowałam, że musi być jakiś Strasznie Ważny, bo generalnie mam trochę problemów z odróżnianiem ludzi strasznie ważnych od zwykłych). Jego ulubioną frazą było powiedzenie “każde światło rzuca cień”. Nie wiem o co chodzi z tymi ludźmi z polityki, ale nie wygląda to ani obiecująco ani prosto.
Panowie z resortu rolnictwa prezentowali się już znacznie lepiej; szczupli, przeważnie z wąsami, o inteligentnym wyrazie twarzy, uważni, małomówni, z klasą. Czemuś bardzo mi się kojarzyli z przedwojennym PPS-em.
Ogółem było 30 osób, producentów i działaczy, różnych aktywistów z zakresu prewencji zdrowia. Zostaliśmy im przedstawieni, i wystąpiliśmy z krótką przedmową, po której całe Papuamu zyskało zaufanie naszych gości. Podczas ostatniego obiadu, okazało się, że zdobyliśmy zaufanie samego szefa CDR, który był nadzwyczaj sceptyczny w stosunku do naszej mało mięsnej oferty kateringowej, jaka pewnie przegrałaby konkurs z dowolną, serwującą tradycyjną kuchnię restauracją ekologiczną, gdyby taka w Krakowie istniała. Wyraził nawet chęć współpracy przy innych, nie-eko imprezach.
Wszyscy nasi goście byli związani i z ekologią i z prewencją zdrowia i z produkcją ekologicznej zdrowej żywności i zajmowali bardziej wyższe niż niższe stanowiska. Ogólnie bardzo mili ludzie, i bardzo zaangażowani. Wielu z nich z nami rozmawiało, składając przy okazji laurki i gratulacje na rzecz naszego jedzenia. A – trzeba nadmienić – ci ludzie z czystym, ekologicznym jedzeniem mają do czynienia na co dzień i to od wielu, wielu lat, nie dałoby się ich więc oszukać. Podawaliśmy obiad, uroczystą kolację, śniadanie i znowu obiad i muszę się pochwalić, że choć była to nasza pierwsza tak duża impreza, udało się wszystko bez wpadek. Bardzo to było budujące i możliwe dzięki wytężonej pracy całej załogi Papuamu.
Mniej budujące było to, co każdy z nich powtarzał – orka na ugorze, ciężki chleb, mały rynek. Dowiedziałam się, że gros polskiej żywności ekologicznej idzie na eksport.
Nasz kraj zaopatruje całą Europę i nawet Stany w produkty pierwszorzędnej jakości ekologicznych płodów rolnych w bardzo niskiej cenie, podczas gdy do naszego kraju importuje się produkty z innych części świata.
Z ogniem w oczach mówił “wie pani, ja mam dostęp do młodziutkiej, wspaniałej cukinii za 2,5 zł/kg, nie mówię już o tych przerośniętych, które mam za 40 groszy! Patrzę do sklepu mojej żony – ona ma brzydkie cukinie z Hiszpanii za 9 zł! Wszystko to jest kwestia małego rynku. Logistycznie dla mnie spakowanie i rozesłanie tysiąca, pięciu tysięcy ekopaczek jest łatwe; spakowanie stu jest bardzo trudne”…
Kurcze, pomyślcie, bio cukinia za 2,5!! Jak usłyszał ceny od mojej rolniczki, powiedział, tak nie może być; te ceny nie mogą być tak wysokie, ale rolnik musi mieć zakontraktowane uprawy i mieć gwarancję sprzedaży. I oczywiście, co z tego, że poznałam Tymińskiego i że on ma zakontraktowanych rolników, i że jest działaczem, skoro nie wyśle do nas 10 kg cukinii w tygodniu? Choć może wyśle mrożone owoce… Albo może kiedyś będziemy mieli setki klientów, zjadających tony zdrowych, ekologicznych warzyw?
Czyli kochani – rynek. Twórzmy rynek! Im więcej ekologicznych zakupów, tym mniejsze ceny!
Trzeba coś w tej sprawie zrobić, choć tu też gorzka nuta od Tymińskiego – “Wie pani ilu ja mam pracowników? I oni mnie znają, i są przy procesie produkcji i widzą to wszystko i wiedzą, jakiej jakości jest to jedzenie. Ja im na wszystko dałem ceny takie jak w normalnych sklepach i co? Prawie nikt nie kupuje u mnie; jadą do Biedronki i potem chowają po kątach colę przede mną. Wiedzą, co produkują, ale tego nie jedzą…”
… Ile jeszcze wody w rzece upłynie i dlaczego?..
Ale Artur Tymiński się nie poddaje – chce założyć fundację, która będzie promować zdrowe jedzenie, chce skonsolidować środowiska, chce zadziałać siłą zbiorczą. Niech więc się dzieje…