Poprosiła mnie Magda Wójcik, żeby napisać parę słów o nieodkrytych skarbach Małopolski. Natychmiast stanął mi przed oczami mój rodzinny krajobraz górski.
Wierzę w terroir i w to, że pochodzimy z jakiegoś ściśle określonego miejsca na Ziemi, którego jesteśmy nieodłączną częścią. Ja pochodzę z Małopolski, a ściślej z Gorców. Tam, jeśli wyjdzie się na któryś szczyt, widać kolejne i kolejne pasma, a każde inne. Przy dobrej pogodzie horyzont wydaje się być podzielony na wiele różnych, zupełnie odmiennych krain. Dalej niż górzysty horyzont moja wewnętrzna ojczyzna nie sięga, choć w bliższych i dalszych podróżach zawsze noszę ją ze sobą.
Jeśli myślę o nieodkrytych skarbach mojej wrośniętej w stoki gór osobowości, myślę bardziej o skarbach zapomnianych, o tym wszystkim, czemu trochę bezmyślnie pozwalamy znikać z naszego życia.
Nie chodzi nawet o te wszystkie oscypki, bundze, żentyce czy kwaśnice. Nie chodzi o przysmaki z tradycyjnie jedzonych części zwierząt, jak flaki, głowy, uszy, jądra czy ogony. Ani nawet nie o cudownej jakości konfitury, nalewki czy syropy z dzikich roślin, tak niegdyś powszechne i niezastąpione.
Chodzi o całość, o wymierające zawody, miejscowości, architekturę, ludzi. O niszczenie tradycyjnego związku człowieka z jego miejscem urodzenia, z otaczającą go przyrodą. O czerpanie z darów natury, które zawsze nam towarzyszyły, a teraz zostały zastąpione produktami wielkich korporacyjnych gigantów jak Nestlé, pakujących miliardy euro w hiper nowoczesne laboratoria żywieniowe. W szwajcarskim stoi nawet maszyna, imitująca układ trawienny człowieka – to Nestlé chce przeciwdziałać otyłości na świecie, przy pomocy najnowszych technologii. Dewastując środowisko, rujnując nasze podniebienia, doprowadzając zdrowie do skraju ruiny i przede wszystkim – wyrywając nas z naturalnych korzeni.
Kiedy myślę o odkrywaniu tradycyjnych skarbów, ogarnia mnie szalony smutek – po mojej babce, dziadku, sąsiadach i jarmarkach, po przynoszonych zza góry przetworach…
Ja nie chcę odkrywać, ja chcę nie zapominać!