Rosół ze starej kury zamiast Berlinale

written by Renata Rusnak 15 lutego 2012

Wybrałam się w okolicach Berlinale do Berlina, licząc na trochę ciekawego czasu, tymczasem Tor Eystein, u którego się zatrzymałam właśnie wrócił z Londynu, gdzie w deszczu i na zimnie odstał 5 godzin w kolejce po bilet na wystawę da Vinci, a potem przez tydzień włóczył się w londyńskich mokrych przeciągach. Teraz kicha i smarka oraz grymasi, stęka i narzeka “jak to chłop”, jak mawiała moja babka.

Zamiast więc od razu na Berlinale, poszłam do Bio Company, jednego z trzech organicznych supermarketów w promieniu 15 minut na piechotę od jego domu w Berlinie, kupić mu kurę na rosół. Tak, do jednego z trzech w odległości 15 min na piechotę od domu Tor Eysteina pękające w szwach od ludzi supermarkety z wózkami i wieloma kasami.

Zawsze czuję, że mogłabym zamieszkać w takim supermarkecie. Ech, co za wybór… Wszystko, wszystko i jeszcze raz wszystko. I połowa produktów z certyfikatem Demeter (uprawy biodynamiczne)! I co mnie szczególnie dziwi, produkty biodynamiczne cenowo nie odbiegają od zwykłych bio. Jak fajnie. No ale w końcu Niemcy są kolebką Steinerowskiego rolnictwa biodynamicznego.

Pisałam już gdzieś chyba, że św, Hildegarda z Bingen radziła uprawiać ogród zgodnie z zasadami współczesnej biodynamki? Już 800 lat temu. Choć to w sumie nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę, że naturalne procesy w przyrodzie przebiegają właściwie zawsze niezmiennie i jak rośliny rosły przy księżycu, tak rosną nadal…

Wracając do hipermarketu – mieli stare kury rosołowe.

Nikogo nawet nie zdziwiło, że pytam o stare kury. “Tak, do zupy lepsze są stare kury. Jeśli mają za mało mięsa, można wziąć udka kurczaka” – powiedziała ekspedientka.

Nie brałam kurczaka, bo w rosole ze starej kury nie chodzi o mięso. Chodzi o rosół, czyli wywar z warzyw i kości. Stare kury – kury, które niosły jajka przez co najmniej dwa lata – mają ciemne i raczej twarde mięso. Gotowane dwie godziny nadal jest gumowate do gryzienia i jest go dość niewiele. Takie stare gatunki kur niosek niewiele mają wspólnego z gatunkami wielkich ptaków, hodowanych wyłącznie na mięso. Plus – oczywista sprawa – ptaki ekologiczne, czyli aktywnie poruszające się normalnie po otwartej przestrzeni mają małe, zwarte, mocne mięśnie, mniej tłuszczu, za to tłuszcz jest wysokojakościowy, nie biały lecz ciemnożółty. W czasach mojego dzieciństwa wszystkie kury tak właśnie wyglądały. Ogromne, galaretowate jasne udka spasionych, nie ruszających się kurczaków przyszły “z Ameryki” dopiero w latach 90 i chyba dopiero w następnym dziesięcioleciu brojlery i inne mięsne rasy trafiły do hodowli w Polsce. Albo przynajmniej w moje okolice.

Według Chińczyków i ich Tradycyjnej Medycyny, ze wszystkich pokarmów właśnie mięso ma najsilniejsze oddziaływanie na ludzki organizm. Może leczyć, a może szkodzić, dlatego warto przyjmować je w niewielkich ilościach. Przedawkowane potrafi nie tylko prowadzić do chorób fizycznych, ale też przyczyniać się do wytwarzania i wzmacniania w nas impulsów i cech zwierzęcych – drapieżności, lęku, upartości, agresji, pobudliwości, niepokoju…

Zawsze warto rozważyć, czy na pewno potrzebujemy mięsa, do czego i dlaczego. Oraz – jakiego.

Na przeziębienie, grypę, wszystkie infekcje dróg oddechowych, wycieńczenie długą choroba dla mięsożercy, odmawiającego leczenia się roślinami (TU zobacz jak to zrobić), rosół będzie w sam raz. Ważne, żeby gotowany był na kościach zdrowych zwierząt. Ważne, żeby choremu, osłabionemu ciału nie podawać jeszcze więcej trujących substancji, obecnych w mięsie zwierząt przemysłowych.

Na grypy, przeziębienia i na zimowy czas TMC, ale też stara mądrość ludowa zaleca rosół z kury – starej i długo gotowanej. Im dłużej tym lepiej. Na wycieńczenie, albo braki wapnia, czy ogólnie braki wywołane chorobami, bardziej rekomenduje rosół z kości wołowych – najlepiej rozrąbanych tak, żeby woda miała dostęp do szpiku – i gotowanych co najmniej 4 godziny. Książki mówią, że dla uzyskania prawdziwego lekarstwa kości można gotować nawet 6-8 godzin na małym ogniu pod przykryciem w niedużej ilości wody (trzeba uważać, żeby nie spalić).

Ramen - japoński tradycyjny rosół, którego sztuka gotowania odbiega od prostoty. Warto obejrzeć znakomity film "Tampopo", żeby się o tym przekonać. Tutaj niezbyt zgodny ze sztuką, ale nie najgorszy z krakowskiej restauracji & sushi baru Edo.

Ramen – japoński tradycyjny rosół, którego sztuka gotowania odbiega od prostoty. Warto obejrzeć znakomity film “Tampopo”, żeby się o tym przekonać. Tutaj niezbyt zgodny ze sztuką, ale nie najgorszy z krakowskiej restauracji & sushi baru Edo.

Rosół ze starej kury wzmacniający

Rosół najlepiej przygotować w taki sposób: najpierw ugotować same kości (ewentualnie kości z mięsem) – co najmniej 2 godz kurę, 4 krowę, 2 cielę, 4 świnię (lepiej zmieszać kości wieprzowe z wołowymi pół na pół i trzeba mieć absolutną pewność, że świnia jest z czystej hodowli, nieprzemysłowej) z dodatkiem nieoczyszczonej soli i ziół (tradycyjne ziele angielskie i liść laurowy, albo rozmaryn z tymiankiem, albo właściwie dowolna mieszanka, dobrze, gdyby była rozgrzewająca) w niezbyt dużej ilości wody, najlepiej jeśli woda nie przykrywa kości więcej niż “drugie tyle”.

Do długiego gotowania warto dodać pora i cebulę, kawałek kapusty, które w procesie właściwie się rozpadną. Konsystencja rosołu powinna być wyraźnie mało wodnista, lepiej jak jest prawie klejąca. Najlepsze rosoły zastygają w lodówce na galaretę.

Wsad warzywny w rosole jest równie ważny, co same kości. Nie tylko dla smaku, ale też dla dodatkowych właściwości odżywczo-zdrowotnych. Tradycyjnie dodaje się marchew, por i/lub cebulę, pietruszkę, seler. Cebulę można posiekaną podwędzić dla smaku na patelni na małym ogniu bez oleju, albo opiec tradycyjnie całą główkę na palniku. Sam rosół warto wzbogacić też kapeluszem prawdziwka – grzyby mają unikalną kombinację leczniczych fitozwiązków. Warzywa warto pociąć w dość duże słupki, bo też będą się chwilę gotowały. Jeśli mają porządnie zadziałać, niech się pogotują dłużej, z 40-50 minut.

I to właściwie tyle. Dobre kości i dobre warzywa, jakiś grzyb gotowane długo – cały sekret tradycyjnego, uzdrawiającego rosołu, który czasem warto zrobić, jeśli jada się mięso. Plus oczywiście – czosnek i pieprz! Czosnek – cały ząbek świeżo wyciśnięty do talerza i dużo świeżo zmielonego pieprzu. Do wołowego znakomicie pasuje też natka zielonej pietruszki, która zresztą jest na tyle zdrowa, że warto ją dać do każdej zupy.

Dla słabiutkich delikwentów bez apetytu wystarczy podawać rosół bez wkładu, tylko do picia. Dla silniejszych o umiarkowanym odczuwaniu głodu – z kośćmi do ogryzienia i warzywami. Dla pół zdrowych i zdrowych z kośćmi, mięsem, warzywami i ziemniakami (jak to robią na Podhalu) lub makaronem jajecznym, jak to się robi gdzie indziej.

Byle nigdy nie zapomnieć o czosnku!

Może Cię zainteresować

3 komentarze

renata 24 stycznia 2014 - 19:42

Przyjeżdżał dziś mój rolnik Adam i czemuś poprosiłam go o starą kurę na rosół. Stara kura jest sucha i żylasta, gotuje się ją duuugo…
Dziś zrobiłam jeszcze inaczej – poprzecinałam wszystkie kości na pół, dałam 8 zewnętrznych liści kapusty włoskiej, całego pora i cebulę i gotowałam 2 godziny.
Dodałam dużą marchewkę, sporą pietruszkę, niedużego selera pokrojone w spore kawałki i gotowałam następną godzinę.
Dodałam trochę suszonych prawdziwków, łodygi od pęczka natki pietruszki, soli i całych ziaren pieprzu i gotowałam jeszcze kwadrans.
Wody było niewiele, więcej warzyw. Potem na talerzu trochę wyciśniętego czosnku.
Tak, wielka marchewka dała słodkawy posmak, ale z dużą ilością pora i cebuli z czosnkiem całkowicie się zrównoważył i bardzo wzbogacił smakowo. Było bardzo gęsto i sycąco. Nie tłusto, bo cały tłuszcz i większość skór wycięłam. Koty miały uciechę.
Ten rosół pachniał wybitnie…
To była moja stara kura w tym roku. Znaczy w zeszły, bo zima się liczy do zeszłego 🙂

Reply
Beata 20 maja 2024 - 08:27

Wg św. Hildegardy z Bingen por jest trucizną. Obecne badania wykazują, że rzeczywiście por wyciąga sobie z ziemi wszystkie niepożądane substancje (np metale ciężkie). Bardzo go lubiłam i często używałam nie tylko do zup, ale i do sałatek. Jednak zaufałam św Hildegardzie i ograniczam/unikam pora, jak i innych trucizn wymienionych przez Świętą (niestety truskawki, śliwki, brzoskwinie).
Co do cebuli do rosoły warto dodawać nie obierając jej z łusek. To właśnie w tych zewnętrznych warstwach jest najwięcej cennych substancji (no i ten kolor!).
Warzyw nie kroję w cienkie paski. Ponieważ gotują się długo więc wszystko przejdzie do wywaru.
Rosół “ozdrowieńczy” to u nas stały punkt programu na jesienne i zimowe obiady.

Reply
Renata Rusnak 21 maja 2024 - 21:28

Bardzo lubiłam przepisy Hidegardy, dopóki ktoś nie pożyczył mojego egzemplarza na wieczne nieoddanie :))
Odnośnie pora, wydaje mi się, że wpółcześnie został on przebadany na wszystkie strony, i raczej zalicza się do jednej z najzdrowszych grup roślin jadalnych. Może natomiast być ciężkostrawny dla osób, które mają problemy z “ogniem” w żołądku. Hildegarda miała swoje problemy zdrowotne, dlatego i dla niej por mógł być ciężki, czy wręcz “trujący”.

Reply

Napisz komentarz