Jadę jutro do rodziców, Kristmas wzywa, zanim jednak to zrobię, napiszę o swoim ulubionym filmie na święta, Bad Santa. Ulubionym zaraz po Kevin sam w domu, ma się rozumieć…
Jeśli znacie tych kilka filmów, które nakręcił Terry Zwigoff, to wiecie, że wszystkie są o jednym gatunku ludzi – o dziwakach i nieudacznikach, którzy za cholerę nie chcą się zasymilować. Uwielbiam te filmy, bo poprzez swój szalony dystans do rzeczywistości, inteligentną ironię i przewrotny dowcip, w jakiś sposób mnie inspirują, ogromnie bawią i w dodatku wzruszają.
Święta to ta pora roku, kiedy człowiek powinien być wzruszony – jeśli nie naturalnie z powodu wartości, wiary czy kochającej rodziny, to choć sztucznie przez komercyjną “atmosferę świąt”. Gwiazdki, bombki, choinki, prezenty… Zwłaszcza prezenty. No i Kevin sam w domu, wiadomo.
Ja komercji nie lubię i przeciw niej występuję, choć proszę nie mylcie tego z tym, jakobym występowała przeciwko konsumpcji. Jestem jak najbardziej ZA konsumpcją. Człowiek nie po to schodzi na ten padół łez, by sobie przykrość sprawiać bez potrzeby, od ust odmawiać.
Nie, życie powinno być jak najbardziej przyjemne, lekkie i dobre i do tego wszyscy powinni dążyć z obowiązku wobec życia. Jedyny szczegół tkwi w tym JAK. Jak powinniśmy dążyć do szczęścia i spełnienia. Na to odpowiedź mam tylko jedną – świadomie. Naszym zadaniem nie jest ani asceza, ani ślepa konsumpcja – naszym zadaniem, jako istot z grubsza udających myślenie, jest świadoma konsumpcja.
Dlatego dzisiaj o świętach nieco przewrotnie i przy pomocy idealnie do tego nadającego się filmu Terrego Zwigoffa, Bad Santa (po polsku na szczęście Zły Mikołaj).
Uwaga: sporo spoilerów, ale nie mają one żadnego znaczenia, bo film należy oglądać dla dialogów i scen, a nie wydarzeń i fabuły, które są tu tylko pretekstem.
Willie jest gościem, za którego nie dałbyś pięciu groszy, w dodatku takim, jakich wszędzie pełno – zapijaczony nieudacznik, zmierzający całym swoim zachowaniem prosto na dno. Bez hamulców.
Nie żeby to był zły chłop – w sercu jak my wszyscy jest złoty, boli go jednak życie i otaczająca zewsząd fałsz, małość i obłuda. Nie dlatego zresztą pije, raczej dlatego, że zwyczajnie nie umie nadać życiu sensu, ale nie o tym jest film, że pije. Ani nie o tym, że mamy się nad nim użalać – uchowaj nas losie od tego. Po prostu dzięki jego brakowi hamulców możemy z dystansu popatrzeć na wszystko co sztuczne, wykreowane, fałszywe i komercyjne.
Willie jest zawodowym rozpruwaczem sejfów, ale przed Gwiazdką pracuje jako Mikołaj w dużych centrach handlowych. Jest to praca pod przykrywką, bo w rzeczywistości napada na te centra dokładnie w Boże Narodzenie, razem ze swoim kompanem, karłem Marcusem i jego bezwzględną dziewczyną, normalnego wzrostu, Lois. Potem pije cały rok aż do kolejnych świąt.
Mózgiem złodziejskich operacji jest Marcus, który korzystając ze swojego konusowego wzrostu, ukrywa się wewnątrz, rozbraja alarm i wpuszcza Williego do rozprucia sejfu. W międzyczasie robiąc kosztowne i wyszukane “zakupy” z listy Lois.
Fabuła jest prosta, oparta na starych jak świat wytrychach z tyle samo pomysłowym co niewyszukanym planem na zdobycie łatwej kasy. Wartość filmu stanowi galeria postaci – poza Williem, Marcusem i Lois, mamy jeszcze nieśmiałego kierownika marketu, pana Chipeska, ochroniarza Gina, podnoszącego rękę na cudzą własność (polecam scenę rozprawiania się z nim w trzech aktach przez zbyt małych rozmiarów człowieczka), nie dającą się łatwo spławić siostrę pani Mikołajowej, Sue, oraz Dzieciaka.
Gruby, dziwaczny, zasmarkany dzieciak z kolejki po prezenty, żeby było łatwiej Thurman Merman. Z pozoru opóźniony, w rzeczywistości całkiem niegłupi. Przede wszystkim taki, którego żaden Mikołaj nie przegoni. Nawet ten do szpiku zdeprawowany.
A ten Mikołaj wiecznie chodzi zapity, brudny, rozchłestany i śmierdzący, a czasem nawet obsikany. Nienawidzi dzieci, popycha je i przeklina, kpi z nich i je straszy, a nawet nieźle okłada na ulicy. Jakby nie patrzeć – żywe zaprzeczenie wszystkiego, co od dziecka trzymamy w sercach tylko dla tego jednego specjalnego gościa z nieba czy skąd tam.
A tego tu nie da się nawet wylać z pracy, bo pracuje z karłem i lubi seks analny z kobietami XXL, co mogłoby wzbudzić zasłużone posądzenia o dyskryminację!
No więc po co nam taki Mikołaj? Do cholery. Żeby nam zepsuł całe Święta?
Popatrzmy na sceny największego kontrastu – kiedy Willie siedzi zapruty w trzy duże dupy w knajpie, w której akurat ktoś celebruje wigilię firmową. Zaciszny nastrój, muzyczka, uśmiechy, drinki, buzi-buzi, tiu-tiu. I Willie, który wiedzie wzrokiem po tym wszystkim, widząc tylko pustkę, szablon, fasadę. Nic. Albo centrum handlowe – ciepło, miło, muzyczka, uśmiechnięty personel, niu-niu i cacy, prezenty, zakupy, zakupy, prezenty, dzieci i mamy. I Santa wjeżdżający na leżąco po ruchomych schodach z potłuczoną flaszką w ręce…
Coś w tym wszystkim jest, i nie jest to tylko duch kontemplacji, miłości i uczciwości. To też ten nerw, który ogarnia mnie na widok Wartości na sprzedaż. Domu, ciepła, rodziny, dla kogoś wiary, mistyki. Czy to więc zły Mikołaj psuje nam Święta?
Gdzieś tam w każdym z nas drzemie potrzeba tej prawdziwej, głębokiej więzi z innymi, i nawet przy najbardziej cynicznym podejściu do świąt, wciąż tęsknimy do bliskości, ciepła i prawdziwego sensu naszego życia. Nie o tysięczny czy wymarzony prezent chodzi, a o to, by był to prezent od Tego Kogoś Tylko Dla Nas.
By warto było coś przejść, dokądś dojść, nawet gdyby to miało być okucie gęby wstrętnemu, dokuczliwemu nastolatkowi, albo zostanie głównym konsultantem policyjnym w sprawie unikania incydentalnego postrzelenia Św. Mikołaja na oczach dzieci (zwróćcie uwagę na ten ironiczny paradoks). Albo może by w końcu spotkać kogoś, kto weźmie nas takimi, jakimi jesteśmy? Bez osądzania.
Nie, te święta nie mogą zostać zepsute. Siostra Pani Mikołajowej ze skłonnościami do upadłych Mikołajów, niezbyt rozgarnięty gruby Dzieciak z tatą na “wieloletniej ekspedycji górskiej”, Babcia z Alzheimerem i sam łajza Mikołaj – nagle tworzą nowy kanon rodziny i świąt. Po prostu ludzi, którzy w całej machinie normatywności, dostosowania, komercji i braku głębszej refleksji nie znajdują dla siebie miejsca. Oni w prezencie mają do zaoferowania tylko i aż siebie. I aż do końca. Czy to jest pozbawione sensu?
DVD w prezencie pod choinkę tylko w Wersji Reżyserskiej!