Dziś w Papuamu były Eva & Adele i aż trudno było mi w to uwierzyć. Nawet nie dlatego, że przyszły do jedynej knajpy w okolicach Mocaku, ani że w ogóle planują wystawę w MOCAKu, ani nawet że – jak się dowiedziałam – jedzą wyłącznie organic i vegan. Po prostu zdumiało mnie samo ich pojawienie się w skromnych progach małego bistro – wystrojonych jak zawsze w swoje tiule, plastiki i róże. Ale może właśnie dlatego nie powinnam się niczemu dziwić?
Spotkałam je kiedyś na targach w Bazylei – wtedy z daleka wydały mi się ogromnie zesnobowane i nieprzystępne, a jednak tak idealnie pasujące do wielkich przestrzeni hal targowych. Tymczasem w bezpośrednim kontakcie okazały się być bardzo normalne, skromne nawet.
Ucieszyłam się. Zawsze się cieszę, kiedy spotykam skromnych ludzi. Zastanowiłam się, dlaczego nie robią wokół siebie szumu, widowiska, skoro przecież są widowiskowe. No i dotarła do mnie pewna oczywistość, choć być może mówię to na wyrost, sądząc po parominutowym kontakcie;
Jeśli ktoś naprawdę wierzy w to co robi i staje się tym, w co wierzy, nie musi dodatkowo podkreślać tego, kim jest zbędnym zamieszaniem wokół swojej osoby. Zamieszanie i tak się wytwarza, ale jest ono tylko zewnętrzne.
Adele i Eva są dziełem sztuki same w sobie. “Gdzie my, tam muzeum”. Czy dzieła sztuki w muzeach robią wokół siebie szum? Raczej nie. A jednak zdarza się, że jakoś, kiedyś, do kogoś przemawiają. Nawet zachowując milczenie.
Eva i Adele jadły bardzo starannie, metodycznie, od jednego końca talerza do drugiego, bez zostawiania niepotrzebnych resztek, okruchów, bez bałaganu, co bardzo wpisało się w ich ogólnie niezwykle dbałą modłę wyrażania siebie. Uśmiechały się szczerze i patrzyły w oczy bez wyższości. Adele powiedziała, że bardzo się cieszy z Papuamu, bo w domu też jadają “organic only”. Ja się też ucieszyłam, bo to nie było oczywiste, choć potem pomyślałam, że przecież mądrzy ludzie nie mogą jadać inaczej. I bardzo mnie cieszyła troska, uwaga i oddanie, z jakim się wzajemnie traktowały – po tylu latach w związku partnerskim i artystycznym!
Powyższą karteczkę drugiego dnia Eva wyjęła z różowej torebusi i ją sfuturingowała 🙂
Dwukrotnie też przychodził starszy muzyk jazzowy, niestety nie rozpoznałam go z anzwiska, ani nie został mi przedstawiony. Kobieta, która z nim była, też zdaje się grająca, wyrażała się o nim “fakin dżinius”. Dżinius rozsmakował się bardzo w piwie orkiszowym, po prostu nie mógł przestać go chwalić. I słusznie, w końcu to moje ulubione, sama mu je zarekomendowałam.
Jutro w MOCAKu wernisaż Akcjonistów Wiedeńskich. Wczoraj udało mi się tam zajrzeć do Rożynka, który ostatnie szlify na swoich betonach do rzeźby Bałki wykonywał, więc rzuciłam okiem na to, co już mniej więcej wisi. I stoi.
Bałka zacny, czuć tę moc. Choć Auschwitz-Wieliczka nienawidzę. Najbardziej tego, że stoi ten kloc i tarasuje drogę pod wiadukt na Zabłociu. Nie znoszę go wymijać, a nigdy nie przechodzę pod nim. Ilekroć muszę go obejść (2x dziennie!), tyle razy myślę ” i co ja, cholera, mam wspólnego z tymi wszystkimi Auschwizami i Wieliczkami? Ja do tego pociągu nie wsiadam…”.
A z akcjonizmem zapewne znowu będę mieć problem ten co zawsze. Czy MOCAK to muzeum sztuki współczesnej czy historycznej? I czy musimy się katować akcjonizmem?
Wszyscy pracownicy z Papuamu chcą wyjść na wernisaż, może więc po prostu zamknąć na godzinę czy dwie? W któryś dzień muszę się urwać też na Turnera, a do Narodowego już nie tak blisko. Może zamknę – tym razem na pół dnia – i wywieszę wywieszkę: “Poszliśmy na Turnera. Też chodźcie”.
Widziałam kiedyś zdjęcie któregoś z misjonarzy apokalipsy z groźnie wzniesionym palcem i dymkiem: “Koniec świata to święto ruchome”. Pomyślałam, że Papuamu też powinno stać się świętem ruchomym. W końcu dlaczego nie miałabym go zamykać z takich poważnych powodów?
Tymczasem się ochłodziło. Z ostatnich Facebookowych linków wpadło mi w ucho to. Podobno puszczają w każdej knajpie, ale nic o tym nie wiem, bo jedyna knajpa do jakiej chodzę to Papuamu, a tam tego nie puszczają. Dobranoc zatem. To już jest jutro.