Pierwsze siedem lat rozwoju dziecka – o co się nie martwić

written by Renata Rusnak 20 sierpnia 2014

Jako rodzice tak bardzo drżymy o to, by nie poniechać czegoś w wychowywaniu dziecka, że często zapominamy, iż w ogóle nie ma żadnej miary, normy, ani przepisu dla indywidualnego rozwoju tego konkretnego dzieciaka. Każde jest inne i w inny sposób dochodzi do własnej dojrzałości, a najlepiej zapewne wiedzą to wielokrotni rodzice.

Dzieci przechodzą różne etapy rozwoju – bardziej zewnętrzne i bardziej wewnętrzne, bardziej fizyczne lub bardziej emocjonalne czy intelektualne.

Przez całe lata zamartwiałam się, że mój synek rośnie na maminsynka – tak bardzo niechętnego do poznawania wszelkich nowych miejsc, ludzi, potraw czy w ogóle czegokolwiek, co wiązało się z wyjściem poza bezpieczne granice domu, przedszkola, odwiedzin u specyficznie przez niego wybranych moich przyjaciół lub wyjazdu do babci. Każda nowa sytuacja, propozycja wyjścia, zrobienia czegoś nowego kończyły się totalnym protestem, zanegowaniem, niechęcią, odrzuceniem. Można było poważnie oszaleć.

Aż tu nagle, któregoś dnia w okolicy ósmego roku życia, moje dziecko oświadczyło, że chce pojechać na wakacje i to od razu za granicę! Już jako szesnastolatek samodzielnie poleciał do Norwegii z przesiadką na wielkim lotnisku w Oslo, niemal nie pozwalając się odwieźć na lotnisko. Rok później zrobił mi totalną awanturę, że próbuję mu pomóc się spakować na pierwsze wyjście w góry – praktycznie zacytował moje słowa, że jeśli się źle spakuje, to sam poniesie tego konsekwencje, nie ja. Dziś zaś pobiegł ze zdjęciami z ostatniego wyjazdu na workcamp we Francji na spotkanie ze znajomymi, dla których zorganizował pokaz i opowieści o tym, jak ciężko pracowali łopatami, przekopując pole pod orchidee.

A ja? Mnie dozwolone było przeglądnąć zdjęcia w aparacie… I gdzie się podział mój maminsynek?

Bardzo podobnie było z jedzeniem – makaron na śniadanie, na obiad na kolację. Do obrzydzenia. Ale po dziesiątym roku życia, szczególnie podczas podróży, nagle zaczął degustować najdziwniejsze i najbardziej nietypowe dla Polski dania. Zaliczył żabie udka, wszelkiej maści ślimaki i dziwne mięsa, potrawy ostre, albo podejrzanie wyglądające. Z dziecka całymi latami jedzącego makaron z vegetą, wyrósł właściwie na smakosza, i to nie dlatego, żeby udało mi się go zmusić do poznania nowych rzeczy. Dlatego, że do nich w swoim czasie zwyczajnie dojrzał.

Oczywiście jako rodzice musimy dawać przykład, i sami musimy żyć i jeść świadomie oraz różnorodnie, bo choć najczęściej wydaje nam się, że ono nie patrzy i nie słucha, że tu mu wleci, a tam wyleci, jest to  nieprawda. Dzieciaki zapamiętują wiedzę użyteczną na zapas, po prostu nie wykorzystują jej w niewłaściwym dla siebie czasie, kiedy ona jest im niepotrzebna, albo kiedy jest drugorzędna w stosunku do rozwijanych akurat innych umiejętności.

Kiedy moje dziecko było małe, nie stać mnie było na przedszkole waldorfskie, ale filozofia wychowawcza Steinera jest pod tym względem genialna – dokładnie kładzie nacisk na to, że każde dziecko jest inne, ma inne potrzeby i w innym rytmie się rozwija. Dodatkowo porządkuje etapy rozwoju na siedmioletnie mniej więcej cykle – fizyczny, charakterologiczny, emocjonalny (ach ci nastolatkowie!) oraz intelektualny. Okazuje się, że dopiero pomiędzy 7 a 14 rokiem życia w dziecku rozwijają się takie cechy, jak trwałe przyzwyczajenia, temperament, skłonności i trwałe pożądania i nawyki, i dopiero wtedy należy zatroszczyć się o rozwój tychże właściwości. I wtedy też najważniejszy jest czas budowania autorytetu – na przykładach i symbolach. Fajny tata, wujek czy nauczyciel, który robi niezwykle interesujące rzeczy, albo niezwykle dużo wie to prawdziwy skarb, otwierający dzieciaka na świat.

Czyli my jako rodzice i wychowawcy mamy przede wszystkim obowiązek nie przeszkadzać dziecku. Mamy się mu przyglądać, obserwować je, umożliwiać mu to, czego akurat potrzebuje, nawet jeśli jest to rutynowe jedzenie lub robienie tego samego w kółko, bo jego uwaga skierowana jest na inny proces, który je akurat rozwija. Mamy stwarzać możliwości i podsuwać okazje, ale nie możemy dzieciom ograniczać dostępu i kontaktu z ich własnym, wewnętrznym ja. Dziecko, jako istota ma w sobie tę samą odgórną mądrość, którą ma dorosły – po prostu musi mieć czas i możliwość wcielenia tej mądrości w swoje rozwijające się ciało i umysł.

Jak się później przyglądnęłam z dystansu tamtemu pierwszemu, siedmioletniemu okresowi, zrozumiałam, że mój synek faktycznie nie potrzebował dodatkowych bodźców do rozwoju zewnętrznego, bo bardziej ciekawił go jego świat wewnętrzny i cały ten czas poświęcił na budowanie wszystkiego, co tylko dało się zbudować. Dużo biegał, nosił, dźwigał, konstruował, składał, dobierał i formułował. Rósł przede wszystkim i choć martwiłam się jego jednostajną dietą, przyszedł dzień, w którym zaczął jadać trzy wielkie i różnorodne obiady dziennie. Naprawdę.

Doczytałam potem właśnie u Steinera, że w pierwszym etapie życia, mniej więcej do pójścia do szkoły, najszybciej i najintensywniej człowiek rozwija się właśnie fizycznie. Najważniejsze są wtedy zmysły i poznawanie nowych i różnorodnych bodźców poprzez to, co się widzi, słyszy i odczuwa. Jest to okres, kiedy dzieci chłoną nasze zachowania i tworzą własne kalki i kopie tego, co im pokazujemy, nawet nieświadomie. To okres, w którym słowa i dowody naukowe są znacznie mniej istotne, niż akcja, działanie, zachowanie. Najważniejsze nie jest to, co mówimy, lecz to, co robimy. Dokładnie “dziecko widzi, dziecko robi”, nawet jeśli nie manifestuje tego w tym czasie.

Nie to działa, co się mówi, lecz to, kim się jest.

Najważniejsze więc są te zabawy i zabawki, które pobudzają do działania, konstruowania, budowania, składania, które po prostu wzbudzają aktywność fizyczną. Jeśli dzieci mają się uczyć, to w aktywnej zabawie. Mieszkanie z dzieciakiem na wsi z dala od cywilizacji w tym okresie wydaje się być świetnym rozwiązaniem. Jest to tym istotniejsze, że okres ten wybudowuje w dziecku podstawę, daje albo silny albo złamany kręgosłup na całe życie. Dlatego tak istotne jest, by w tym okresie dziecko otaczały dobre i pozytywne myśli i osoby.

Ciepła babcia lub sąsiadka? Otóż to!

I nie ma się co martwić, że coś pominiemy. O wszystko, czego dziecko potrzebuje, zwróci się do nas w odpowiednim dla siebie czasie. Jedyne o co musimy się martwić to to, żeby tego momentu nie przeoczyć i nie zlekceważyć, by nie odepchnąć potrzebującego dziecka i nie zrealizować jego prawdziwych potrzeb.

Rozwinięcie tematu kształtowania prawidłowych nawyków żywieniowych na Jedz. Więcej w temacie w zakładce Dzieci. Jeśli jest to przydatne, kliknij lajk i udostępnij, jeśli chcesz, żeby inni też się dowiedzieli.

Dzidzia w Paryżu z mamą i wujkiem, 2008

Dzidzia w Paryżu z mamą i wujkiem, 2008

Dzidzia w Paryżu bez mamy, za to z Piotrem, przyjacielem od przedszkola, 2014

Dzidzia w Paryżu bez mamy, za to z Piotrem, przyjacielem od przedszkola, 2014

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz