Nie tak bardzo chciało mi się w to wierzyć, ale wyniki ankiety, którą przygotowałam dla czytelników mojego bloga mówią, że 41% głosujących czyta przepisy, i tylko 9% w ogóle do nich nie zagląda. Nie są to bardzo wiarygodne dane, bo niewielki procent czytelników w ogóle zagłosował; zakładam jednak, że były to najaktywniejsze osoby. Gdyby ktoś jeszcze chciał przekliknąć się przez te 10 pytań, to będę bardzo wdzięczna.
Ciekawiło mnie, czy w ogóle wrzucanie moich roślinnych przepisów ma sens, bo statystycznie mają najmniej wejść, a tu jednak proszę. Mam nadzieję, że nie czytacie ich tylko dla funu? Fajnie byłoby, gdyby się ktoś czasem podzielił własnym eksperymentem, albo chociaż dał znać, jak mu poszło gotowanie moich.
Tymczasem miałam w ostatnim czasie mały maraton, nieco wyczerpujący zarówno fizycznie jak i duchowo, i dziś bardzo potrzebne mi było danie, które mnie wzmocni, ale nie będzie ciężkie. Postawiłam oczywiście na zielone warzywa, bo po prostu świetnie się do tego celu nadają i zmontowałam bardzo prostą, spełniającą oba kryteria zupę – wspierająco-energetyzującą i lekką.
Dobre danie pod medytacje, na koniec detoksu, albo w wyjątkowo subtelnych nastrojach.
Wyszła dobrze, harmonijna, lekko słodka, prawie bez skrobi i białka, obfita w mikroelementy i fitozwiązki. Nie piszę szczegółowego przepisu, bo nie ma po co. Trzeba oczyścić warzywa i wrzucać do garnka z nie za dużą ilością gotującej się wody (ma to być gęste danie na klarownym wywarze) w poniższej kolejności. W czasie, kiedy pierwszy składnik się gotuje, kroimy drugi; tyle mniej więcej trzeba, żeby wyrównać długość gotowania się różnych składników.
- 1 całe, niekrojone jabłko, średnio słodkie,
- 1 batat,
- 1 czerwona cebula,
- 1/3 pora,
- 2 suszone prawdziwki (użyłam jak na zdjęciu),
- 1/6 – 1/5 główki białej kapusty (zależy od wielkości, trzeba tak, żeby pasowało ilościowo do reszty),
- 1/4 fenkuła,
- 2 gałązki selera naciowego,
- 1 daktyl,
- trochę soli nierafinowanej,
- 10 ziaren czerwonego pieprzu,
- sok z 1/4 cytryny,
- kawałeczek świeżego imbiru (jakiś 1 cm),
- łyżkę łuskanych konopi indyjskich do otłuszczenia (może być siemię, sezam, albo orzechy),
- łyżkę pestek granatu,
- 1/3 kalafiora (użyłam również 3 pędy liścia kalafiora),
- 1/2 cukinii.
Jabłka nie kroiłam, bo nie chciałam mieć go w składnikach zupy, a tylko w wywarze (dodałam dla podkręcenia smaku wody). Po ugotowaniu w całości zresztą smakowało wyjątkowo pysznie, bo nie zdążyło się rozpaść.
Całość gotowała się około 15 minut, wam to może zająć ze 20. Potem trzeba wyłączyć gaz zanim warzywa dojdą, żeby się nie rozgotowały, zanim garnek ostygnie.
PS. Ta zupa jak i większość na warzywach zielonych znacznie piękniej smakuje zaraz po ugotowaniu. Wystudzona i odgrzana traci trochę najsubtelniejszych aromatów, uwypuklając kapustę i kalafiora, choć jak się do niej doda ciut świeżej oliwy (bez gotowania, na talerz), to znowu się ożywia. Albo zieleniny.
PS2. Już wiem – dodajcie ciut więcej świeżego imbiru do gotowania.