Suka moja śpi dobrze i długo, ale od czasu do czasu zje coś, albo nie odsika się porządnie przed snem i budzi mnie w środku nocy człapaniem i popiskiwaniem. Czasem nie chce mi się biegać na dół, więc puszczam ją bezpośrednio ze swojej sypialni na taras, który równocześnie jest dachem garażu. Zwykle siknie i zaraz wraca, dziś jednak zamarudziła dłużej. Chciałam spać, więc wyglądnęłam na dach żeby ją odwołać, tymczasem okazało się, że suka zniknęła. Pomyślałam, że może skleroza i starcza paranoja skłoniły ją do zeskoczenia do ogrodu przez przylegający murek, jak to robią koty, jednak prześledzone ślady na śniegu wyraźnie wskazywały jedną rzecz – suka spierniczyła się po mokrym dachu prosto do ogrodu sąsiadów. I to nie byle jakich sąsiadów!
Pan Sąsiad z Zachodu jest niziutki, nieco zaokrąglony, ma przerzedzone zęby, wystające każdy w inną stronę, łysawą głowę i nieco zezujące spojrzenie, które przewierca wszystko i wszystkich na wylot zza grubych denek okularów w oprawie z lat 50. Sama nie wiem, czy naprawdę ma plamiastą i brodawkową twarz, czy tylko tak mi się wydaje.
Ten sąsiad miał na pieńku z poprzednimi właścicielami mojego domu, jak to u Karguli i Pawlaków bywa. Kiedyś byli rodziną, on odziedziczył dużą działkę ze starą drewnianą chałupą, która na wpół zawalona stoi do tej pory, ktoś drugi moją działkę i dom już murowany, który potem został rozbudowany do obecnego kształtu, a ktoś trzeci niewielką działkę z tyłu.
Jego żona, choć ma i działkę i dom dwa razy większe od mojego, zawsze wzdycha, że moja działka i mój dom są lepsze i ona w takim domu to chciałaby mieszkać.
Sąsiad zaś, po tym jak się przez pierwsze pół roku nie odzywał w ogóle, lekceważąc nawet moje nieśmiałe dzień dobry, aż nie upewnił się, że ludzi którzy tu mieszkali nie znam, nie jestem z nimi spokrewniona, nie wynajmuję, ani w żaden inny sposób związana z nimi nie jestem, zaciągnął mnie przed miedzę i pokazał:
– Tu, pani, on (poprzedni właściciel) wybudował mur i patrz pani, postawił pustaki NA MOIM. Widzi pani? – upewnił się, czy widzę, że pustak z muru granicznego wychodzi kilka centymetrów za słupek dawnej siatki po jego stronie. – A tutaj, – zaprowadził mnie na daszek po którym dziś w nocy zjechała suka, między garażem a murem – tutaj rynnę śnieg urwał i teraz się leje NA MOJE – wskazał zwalisko zbutwiałych drew, desek i zardzewiałych metali, zrzuconych między drewnianą chałupą a murem.
– Nie mógł to tej rynny postawić na swoim, tylko musiał NA MOIM? – zapytał mój sąsiad z ogromnym, płynącym prosto z serca żalem w głosie.
Obiecałam rynnę przerobić natychmiast, jak tylko mi na to finanse pozwolą i od tej pory odpowiada na dzień dobry, choć nie wiem jak to jeszcze długo potrwa, bowiem po tym, jak próbowałam odzyskać swoją kotkę-blondynkę, która wspięła się po składowisku belek i desek do starej chałupy, lecz nie umiała z niej wrócić (do czasu, do czasu, bo ostatnio już sobie radzi), Sąsiad nie ma żadnych wątpliwości, że to MOJE koty chodzą po JEGO posesji…
– I chce się to pani tak trzymać? – pyta z pewnym niedowierzaniem w głosie.
Strach się bać na myśl o tym, co by się stało, gdyby się dowiedział, że nie tylko koty, ale i suka… Na szczęście dla mnie, nie mieszkają na stałe w tym domu. Mieszkają gdzieś w bloku w mieście, tutaj jedynie przyjeżdżają na ciepłe weekendy, albo na tydzień czy dwa w lecie.
Jasną stroną mocy moich sąsiadów jest ich naprawdę piękny niegdyś, teraz już trochę zapuszczony ogród. Sąsiadka zresztą stara się być miła i zagaduje mnie od czasu do czasu, kiedy coś robię w ogrodzie: “O, pani to widzę taka pracowita, lubi pani pracować, prawda?”. No i co ja mogę na to odpowiedzieć?
A stara suka jak wpadła do ich ogrodu, tak się rozbuszowała i ani pomyślała, że należałoby się zaniepokoić zaistniałą sytuacją. W końcu teren po drugiej stronie płotu też należy do jej jurysdykcji i kto by się przejmował jakimś spaniem po nocach?
3:30 rano, stoję jak ten dzwonek przy zbitej z desek i zamykanej na łańcuch i kłódkę “bramie” sąsiadów, zastanawiając się czy się sucz zmieści w szparze i co powiedzą jak już odkryją świeże ślady na śniegu moje i suki. A ta nawet nie zauważyła, że ją wołam, zajęta eksploracją terenu. Musiałam obejść dwa gospodarstwa domowe od zachodu, żeby dostać się na tyły ich ogrodu i wywlec sucz przez dziurę w siatce, zawaloną ściętymi gałęziami… Była tak radosna z udanego spaceru, że po wydostaniu się na łąki rozbrykała się na całego – kto by się nie cieszył, w stadzie w końcu raźniej. I nie mam pojęcia jakim cudem nic sobie nie połamała, lecąc z wysokości 3 metrów na zwalone drewna i deski posesji moich sąsiadów. Chyba głupi po prostu ma szczęście..