Myślałam, że z powodu ciepłej zimy i dość tropikalnego lata w porze monsunowej, po 15 sierpnia wciąż nie ochłodzi się na tyle, żeby szczękać zębami i marzyć o centralnym. Nic z tego. Jesień ja pieron, leje, wieje, zimno i ciemno. Marzę o tym, by tego roku wciąż jeszcze dopadł nas Gorąc Późnego Lata pod sam koniec sierpnia i by Jesień przyszła złota, a nie dżdżysta do pochlastania…
Tymczasem dziś wyciągnęłam prawie pół roku nie używany bardzo stary opiekacz na sznurowy kabel i stostowałam w nim chlebki gryczany i jaglany – tak bardzo musiałam się od czegoś zagrzać. Na obiad (kolację) zrobiłam za to dynię Jet – tę w wypukłe prążki na zdjęciu – ugotowaną całą w skórce, razem z całymi ziemniakami też w skórce, z kilkoma kapeluszami suszonych prawdziwków i całymi główkami cebuli w wodzie dość mocno zaprawionej żywym sokiem z mirabelek, jeszcze bez cukru. Bo dobijam mirabelki, których klęski urodzaju nie udało mi się opanować do końca i pół dnia gotuję wielki gar, z którego zostało już pół niewielkiego gara powidła i drugie tyle niemożebnie kwaśnego soku.
Położyłam sobie nawet trochę masła na dynię i ziemniaki i rozciapałam widelcem. No albo “zrobiłam puree”. Tak czy siak – rewela. Okazało się też, że cebula gotowana w mirabelkach jest wspaniała i warto na nią zwrócić uwagę. Nie mam pojęcia co zrobić z tym gęstym mirabelkowym syropem, pewnie rozdam. Dobrze będzie pasować pod mięsa. No i cebulę!