Mam jakiś wyjazd poza miasto. Rano jak zawsze ból wstać, wpadam więc w ostatniej chwili do ostatniego możliwego tramwaju, żeby zdążyć na dworzec. Kawa w ręce, w drugiej pospiesznie złapane klamoty. Biegam po całym tramwaju z dychą w ręku – kto rozmieni na drobne do automatu? Wreszcie siadam. Uff, parę minut na update. Co tam się stało na świecie w czasie mojego sześciogodzinnego snu? Odkrywam bez zdumienia, że X, Y, Z wypił nowe wina, a F, G, H zjadł w nowym lokalu. Oraz że tam gdzie strzelali, strzelają nadal.
Wciska się na siedzenie obok mnie starsza pani. Jest zasuszona, jakby całe życie spędziła na diecie gorszej niż moja, bo bez żadnych wyjątków co drugi dzień. Nosiłaby beret, gdyby nie było tak gorąco. Jeszcze nie usiadła, jak już mnie skarciła groźnym spojrzeniem. “Te internety!”, wołał jej wzrok. “Taka stara a też tylko w ten telefon patrzy!”, oskarżała mowa jej ascetycznego ciała, któremu zapewne odmawiała nawet seksu, a ja w zemście zablokowałam wszystkie swoje zero-atrakcyjne dopasowania we wszystkich aplikacjach randkowych.