Normalne matki stawiają przed kolegami swoich dzieci ciastka, chipsy i domowe schabowe; ja stawiam miski z różnymi gotowanymi i surowymi warzywami i owocami.
Choć na początku nieco nerwowo chichotali w rękaw, po paru regularnych wizytach wyglądają na całkiem zadowolonych. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że oczekują ode mnie czegoś niestandardowego.
Postawiłam właśnie przed trzema wielkimi, niedługo-osiemnastolatkami talerz z całą główką sałaty i jabłkami i zanim przyniosłam im do tego wafle ryżowe, żeby tak całkiem na dziko nie jedli, sałaty już nie było. Dosłownie. Mimo zapewnień, że nie głodni. Chyba się da.