Za prawym oknem wciąż boleśnie piękne powidoki po zachodzącym słońcu. Płaski horyzont, linia czarnej ziemi pogryziona nierównymi koronami drzew, pas indygo, pas bordo, pas przyjaznej pomarańczy, delikatna żółć. Dalej – wiele odcieni niebiesko-seledynowego nieba z cieniutkim, intensywnym, niemal złotym skrawkiem księżyca. Potem kończy się okno i gdzieś nad dachem pociągu zaczyna się noc.
W lewym oknie już tylko spokojna ciemność z delikatnie jaśniejszym odcięciem nieba. Nie wyjęłam aparatu, by nie tracić słów.