Ricotta od Lorków i dzikie maliny od Buczka

written by Renata Rusnak 7 czerwca 2014

Dziś znów piękna, słoneczna sobota. Jedną ręką pracuję, drugą zerkam na słonko w swoim Sanatorium pod Sąsiadem Trollem. Panuje taka aura, że chce się i wszystko robić i nic. Wybieram się nocnym pociągiem do Poznania, który odległość 400 km pokona w rekordowo krótkim czasie 8.20 h, nie spieszy mi się więc nigdzie. Psychicznie dostosowuję się do ponaddźwiękowych prędkości Polskich Kolei. Kółek walizeczki w amerykańskiego tygrysa na jeden dzień też zresztą nie obciążę zbyt mocno, pakować się więc nie trzeba. Pora w sam raz, żeby coś zjeść.

Dwa dni temu z Koziarni przywiozłam trochę serów od Lorków. Pani Jadwiga jest mistrzynią, jej sery wyglądają jak torty.

sery Lorków

sery Lorków

Wcale nie jestem serojadem, jak wiecie miłuję się w raczej jadalnej trawie. A tu proszę – przywiozłam, sporo tego przywiozłam, bo zwyczajnie mi posmakowało. To sery z tych, których prawie szkoda jeść z czymś. Odkrawam po plasterku i topię powoli na języku, wyłuskując poszczególne smaki, doszukując się nowych skojarzeń. Jest dobrze, jest przyjemnie.

Tymczasem ochotę mam na podwieczorek, taki prawdziwy.

Parzę więc herbatę, którą znajoma przywiozła z Azerbejdżanu z lokalnym ziołem, tradycyjnie do niej dodawanym, odmianą macierzanki czy dzikiego oregano. Zagryzam jakiś ich suszony owoc, który z kształtu przypomina kaki, ale i tak nie mam pojęcia co to.

herbata z Azarbejdżanu z macieżanką

suszone owoce z Azajberdżanu, kaki?

Nosi mnie jednak nadal, bo coś takiego fajnego by zjadł. No wiem, słodycz, ciacho może. Sięgam więc do swoich zakupów z Koziarni od Lorków i wyciągam ricottę.

Nigdy na wsi nie robiliśmy ricotty – serwatkę albo się piło, albo oddawało świni. W górach był tylko twaróg (za to jaki!), bundz i oscypki. Do Makaroniarzy mieliśmy chyba za daleko.

Nie myślałam długo – od razu zalałam serek sokiem z dzikich malin od młodego bacy Buczka, które przywiozłam z gór jeszcze jesienią. Trochę zmieszałam, a trochę grudek ricotty zostawiłam do rozcierania na podniebieniu. Okazały się superowskie. Naturalnie…

ricotta Lorków z sokiem z dzikich malin

Fajna zresztą sprawa z tą ricottą. Sama z siebie jest jałowa, ale bardzo zręcznie łączy się z innymi produktami. 30% tłuszczu robi swoje, jest prawie jak gęste lody. Do słodkiego i do owocowego świetna.

Zrobiłam ją zresztą ostatnio nie całkiem na słodko – do kaszy jaglanej z sokiem z granatów (dolałam na koniec gotowania po odparowaniu wody), którą lekko podciągnęłam syropem z pędów sosny. To tradycyjne u nas lekarstwo na przeziębienia i wzmocnienie – zbieraliśmy te pędy w lesie co roku obowiązkowo i straszna bura o marnotrawstwo była, jak ktoś nie chciał tego robić. Wkroiłam jeszcze liść młodego selera i sałatę, leciutko je tylko przygrzewając.

To też może być fajne, świąteczne jedzenie, szczególnie dla dzieci.

kasza jaglana z ricottą i sokiem z granatów
Wszystkie kasze lubię podawać tak, jak to robiła babka – po ugotowaniu zostawić do ostygnięcia i stężenia, potem łyżką wybrać większe grudy i wrzucić do odgrzania. Ona używała oczywiście mleka, ja używam albo roślinnego, albo różnych soków, albo zwyczajnie wody. Czasem robię sos albo warzywa. Wychodzą takie spore kluski.

Jest pozytywnie. Miłego dnia.

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz