Siedzę w domu i pracuję nad zaniedbaną od dawna stroną Papuamu i całkiem się cieszę, że mam tę chwilkę czasu na uporządkowanie zaległości, jednak siedzenie w MOIM domu obecnie wiąże się z jedną przykrą sprawą – nie ma tu prawie nic do jedzenia! Poza oczywiście fajnymi makaronami mojego synka, ale przecież odstawiłam gluten.
Po przekopaniu szafek udało mi się znaleźć pudełko z dzikim ryżem, którego jakimś cudem jeszcze mole nie zjadły, a który ugotowałam. Głupio tak jednak jeść suchy ryż, zwłaszcza jak w szafce stoi świetna organiczna nierafinowana oliwa, ale oliwa to przecież też tłuszcz, a tłuszcze są na czarnej liście…
Coś trzeba było wykombinować. Znalazły się dwa pomidory z wczorajszych owocowych zakupów, więc najpierw pomyślałam o uduszeniu pomidorów pod sos, ale zaświtało mi, że Fuhrman wszystkie sosy robi surowe.
A zatem zblendowałam razem:
- 2 pomidory,
- 6 liści sałaty,
- mały pęczek młodego szpinaku,
- jakieś 12 cm góry od cebuli szalotki.
Do tego odrobina chili, garam masali i łyżeczka octu balsamicznego oraz kopiasta łyżka sezamu (choć mam przeczucie, że tutaj lepsze byłoby siemię lniane).
Wrzuciłam ryż do miski i obficie zalałam sosem, który bez wątpienia da się smakowo ulepszyć dodatkami, których brakuje teraz w moim domu, ale który jest prosty jak drut i do tego zdrowy.
Coraz bardziej lubię blender. Załatwia ogromnie dużo spraw, miażdży komórki roślin, dzięki czemu nie musimy żuć godzinami, żeby dostać się do ich środka i wydobyć wszystkie mikroelementy. Daje też niebywałe możliwości smakowe – od słodkich po słone, od kwaśnych do gorzkich no i efekt jego pracy ma dobroczynne działanie na nasz organizm. Wszystko czego nam trzeba, to dobry blender i dużo różnych, głównie zielonych warzyw i owoców.
A jaka zabawa przy odkrywaniu nowych smaków i możliwości!