Musiałam parę razy odsłuchać nową Lanę Del Rey, żeby w ogóle zdecydować, czy mi się podoba czy nie. Może być, dość zgrabny pop, choć nic nie wywarło na mnie wyjątkowego wrażenia. Być może z powodu ogólnego charakteru płyty, spokojniejszego, prawie wyciszonego, ale i z partiami ewidentnego kiczu symfonicznego.
Z czasem może mi się zmienić, tymczasem Shades of Cool zostaje moim ulubionym kawałkiem. Chyba zawsze miałam słabość do wysoko i słodko zaciągającego wokalu. Tutaj kojarzy mi się jak cholera z cukierkowymi nagraniami japońskiej muzy z lat 80-90, zmodernizowanymi tradycyjnymi serenadami czy kij wie czym jeszcze.