Wylądowałam w końcu w stolicy i mój krakowski chill póki co zamienił się w warszawski młyn. W zasadzie to wszystko dobrze, tylko pasowałoby się choć trochę wyspać. Najdziwniejsze jest to, że moment, w którym rejestruję iskierkę wyciszenia i ukojenia po wejściu do swojego wielkiego, półpustego pokoju na wciąż nieoswojonej Wilczej, w którym w zasadzie tylko śpię, następuje wtedy, gdy moje oczy spotkają wreszcie wieszak z ubraniami.
“Tu mieszka Renata” odczytuje mój mózg po samym tylko szyku koszul. Pierwszy raz w życiu uświadomiłam sobie, po co właściwie nadajemy swoim ciuchom jakikolwiek kształt. Autoidentyfikacja poprzez wygląd wydaje się mieć większe znaczenie niż sama tylko chęć wyglądania dobrze. Jednego szczególnie zapracowanego dnia poczułam, że dla tego momentu warto było tak długo kształtować swoją szafę. Niesamowite, że jestem w stanie przy niej odpocząć…