Z odbiorem ilustracji, do których zna się tylko fragmenty tekstu, na podstawie którego powstały, jest trochę jak z czytaniem scenariusza przed obejrzeniem filmu. Ilustrator coś odsłania, resztę świata dobudowujemy sami. Towarzyszy temu uczucie wdzięczności za możliwość indywidualnego udziału w tworzeniu opowieści, za możliwość osobistego przeżycia jej, a z drugiej strony ciekawość, chęć poznania, spotkania się z wizją pisarza.
Obrazy często są nośnikami takich treści, które wymykają się słowu. I na odwrót – słowa tworzą niekiedy takie wyobrażenia, których żaden obraz nie doścignie.
Podczas stania w księgarni pośród setek książek, nasz wzrok, prześlizgujący się po licznych grzbietach, licach, z pewnością zatrzyma się na Sto siedemdziesiątej pierwszej podróży Bazylii von Wilchek. Przykuwająca wzrok ilustracja na okładce, frapujący tytuł… od razu ma się ochotę dotknąć tej książki, odczuć gładkość i szlachetność papieru, na którym została wydrukowana. „Napisała Renata Rusnak, zilustrowała Barbara Iwańska”, ummm….
Najpierw powierzchowne przewertowanie trzymanej w dłoniach książki. Wzrok zatrzymuje się na chwilę na eleganckiej czcionce i rzucających się w oczy tytułach rozdziałów, przesuwa po po zdobiących rozdziały grafikach i zaraz skupia się na konkurencyjnych wobec liter ilustracjach…
Barbara Iwańska jest intrygującą malarką, rysowniczką z finezyjnie opanowanym warsztatem. Jej ilustracje są ciepłe, zmysłowe, przesycone pierwiastkiem żeńskim, wewnętrznym drganiem i energią wzrostu. Emanuje z nich poczucie jedności ze świadomością zwierzęcą i roślinną. A przede wszystkim jej obrazy otwierają nas na nowy wymiar tajemnicy. Zwraca też uwagę wrażliwość Iwańskiej na kolor, subtelne uwodzenie i budowanie osobliwych nastrojów światłem. Z jednej strony odmiennych, z drugiej przyprószonych melancholią i jaskółczym niepokojem. Wciągają i nie pozwalają wkraść się uczuciu obojętności. Nie są monotonne, wymykają się też schematowi. Natężenie impulsów mobilizuje do odbycia tej podróży. Wyszukiwanie w powieści kolejnych ilustracji jest niczym przedzieranie się w napięciu przez zasłony metafor, prezentujących coś pierwotnego, co leży poza światem widzialnym.
Zdecydowanie warto bliżej zapoznać się z twórczością artystki. Niezwykle wrażliwa na słowo, potrafi zwinnie poruszać się po świecie literatury i żywo na niego reagować. Inspiracje do swoich prac czerpie z gęstych tekstów Bruno Schulza czy poezji Bolesława Leśmiana, śmiało nawiązuje też do klasyków kina (Andriej Tarkowski). Jest bardzo świadoma swoich wyborów i wie, o czym chce opowiadać. Biegle posługuje się wieloma językami: rysunku, wycinanki, assemblage, instalacji, rzeźby, zawsze jednak w swoistej, autentycznej poetyce. I stąd zapewne słuszny i przemyślany wybór Renaty Rusnak padł właśnie na nią. Autorka postawiła na osobowość, która zabarwiła jej utwór specyficzną tonacją.
Po wnikliwym przyjrzeniu się sugestywnym ilustracjom i po intuicyjnym odczytaniu z nich treści, która w moim odczuciu dotyka bardzo uniwersalnych tęsknot, poszukiwania jedności z pierwotną siłą, kobiecością, nieznanych i nienazwanych potrzeb ludzkiego ducha, odwiecznych archetypów i wyborów, przeplatania się Erosa z Tanatosem, mistycznych, bezczasowych cykli, ma się silną potrzebę spotkania z opowieścią Renaty Rusnak. Pragnie się towarzyszyć Bazylii von Wilchek i pozostałym bohaterom książki w ich podróży. Dzięki otwartości na tę pieśń, powstaną nowe konstelacje gwiezdne – tuż obok kosmicznych kochanków, pradawnych tancerzy czy dziewczynki, uśpionej ufnie w cieple Wilczycy-Przewodniczki.
Magdalena Kulesza-Fedkowicz, artystka, wykładowczyni Krakowskiej ASP.