Zupa wyszła mi dziś naprawdę udana. Jakoś mnie ten nawrót zimy zasmucił, żeby nie powiedzieć zdołował. Spędziłam dwa ostatnie dni prawie w całości pod kołdrą, gdzie najchętniej zostałabym na dłużej. Przeczucie wiszących w powietrzu smarków i przeziębienia (szczególnie w kontekście wypierania czekających mnie w tych dniach nudnych obowiązków urzędowych), zagnało mnie jednak do ugotowania remedium. Zupa jest więc bardzo mocno antyprzeziębieniowa.
Udało mi się zrobić zimie na przekór i tak ją doprawić, żeby wibrowała iście wiosennie. Yes!
W składzie znajdują się: zielona soczewica, amarantus, ziemniaki, pietruszka, seler, ogromne ilości pora, wędzonej i gotowanej cebuli, czosnku i szalotki. Z dodatkiem: natki pietruszki, kopru, oregano, kurkumy, imbiru, niebieskiego maku, siemienia, suszonej aronii, moreli i daktyli. Wykończona zaś została: cukinią, pieczarkami i cytryną…
Jest tak świeża i krzepiąca, aż się chorować nie chce. Zimo spadaj!