Dopiero na pogrzebie Berit zrozumiałam, o czym zawsze marudzi Tor Eystejn nad moimi rustykalnymi ciastkami. Norwegia to po prostu kraina tortów i torcików, ciast z masami, ciast z polewami, ciast z kremami… Ło jesu… Już samo wspomnienie tych ośmiu kawałków po dwóch dokładkach ziemniaków z marchewką i mięsem wywołuje ból w żołądku, ale spróbujcie się oprzeć takiej pokusie…
Na tych samych stołach, na których stały wazy z Lapskausem, teraz w dwóch szeregach pojawiły się ciasta. Nie wiem ile, ale co najmniej po dwadzieścia w każdym szeregu, do tego każde inne!
Życie w komunie (gminie) opiera się na współpracy. Farmy rozsiane nieraz w dużej odległości od siebie, znajdują punkt wspólny w centrum, w domu komunalnym. Taki dom jest oddawany do użytku każdemu, kto tego potrzebuje – na warunkach wspólnotowych. Na stypę i tradycyjny dla niej poczęstunek ciastkowy, krewni i znajomi, kto tylko ma ochotę lub może piecze coś w domu i przynosi ze sobą. Najwięcej oczywiście musi upiec najbliższa rodzina, ale też sąsiedzi, przyjaciele.
Z tego, co zrozumiałam, okrąg Bardu jest dość specyficznym pod względem kultury ciastkowej regionem Norwegii. Punktem honoru każdej gospodyni domowej jest zrobienie jak najbardziej wymyślnych ciast. Większość kobiet sama modyfikuje przepisy, stale je ulepszając i trzymając w całkowitej tajemnicy. 80-paroletnia babcia Tor Eysteina prędzej umrze niż zdradzi swoje. Tor Eystein podejrzewa, że babcia sądzi, iż żadna inna kobieta, ani jej córki, ani synowe, ani wnuczki nie są godne dostąpienia tajemnicy, bo nawet z receptą w ręku, nie będą w stanie przygotować wypieków na odpowiednim poziomie. Doskonała gospodyni sama znajduje drogę do własnych wypieków!
Coś w tym musi być. Pamiętam jak sama próbowałam nauczyć się od mojej babci, kiedy jeszcze żyła, paru jej niesamowitych przepisów. Nic z tego nigdy nie wyszło, bo ona po prostu dorzucała składniki na oko i wszystko jej wychodziło, a mnie nic. I nie było sposobu na pokonanie takich przeszkód, jak np. różnice w wielkości garści, wrażliwość węchowa, czy miara oka…
Też ciekawa rzecz – na norweskich stołach ciasta stoją w całości. Przy każdym leży łopatka. Goście biorą swoje talerze i nakładają tyle, ile uznają za stosowne. Nie ma żadnych standardów. Jeden weźmie więcej, drugi mniej. Ja sobie nałożyłam po maniunim kawałeczku każdego, a i tak nie zmieściłam wszystkiego. Były smaczne, ale tak słodkie, że bez gorzkiej kawy byłyby praktycznie nie do pokonania. Poziom insuliny we krwi najpewniej kompletnie mi oszalał, jednak śledziona jakimś cudem nie pękła. Tor Eystein mówi, że tylko w kółko jęczę o tym, czego nie mogę jeść, bo jest niezdrowe, a potem jem jak diabli. Mówi, że w tym względzie jestem bla-bla. Chyba ma rację. Moja siła woli zdecydowanie przegrywa w takich nieuczciwych zapasach…
Naprawdę nie wierzyłam, dopóki nie ujrzałam na własne oczy – oni tam nie piją herbaty! Piją wyłącznie kawę. Nie ważne w jakim są wieku. Babcie 90-letnie, czy 10-letnie dzieci. Piją kawę i wodę, ale kawy tyle, co morze.
Zupełnie nieświadoma tego wszystkiego, poprosiłam o herbatę i zrobiłam ogromne zamieszanie i paraliż w kuchni na 10 minut : ) Jak już przeżyli szok, że ktoś może chcieć herbaty, oraz skończyli się skrobać po głowach, skąd tu wziąć herbatę, zanim ktoś jeden sobie przypomniał, że gdzieś w kącie leżą upchnięte jakieś torebki, okazało się, że nie mają mi w czym zagotować wody. Udało się to dopiero po wylaniu z jednego dzbanka kawy. Moja herbata i tak smakowała jak kawa : )
Ciastka jadają tu na śniadanie, na drugie śniadanie, na obiad, na kolację. Zawsze są ciastka. Wiadomo, nie same ciasta, ale dużo ich na deser. Babcia Tor Eysteina ciągle sprawdzała, czy jem. To taka specjalność gospodyń wiejskich, którą znam też z mojej rodzinnej wsi – najważniejsze to nie dopuścić, by goście przestali przeżuwać. Ciasta u niej oczywiście były pyszne, takie właśnie babciowe, drożdżowe, tłuściutkie, słodziutkie, czekoladowe, masowe… Ale ile człowiek może? Oj…
Poczęstowałam babcię swoimi ciasteczkami owsianymi. Ona i trzy ciotki rozkroiły ciasteczko na plastry, zaczęły macać, oglądać, testować: “Oo, z masłem, z masłem je jecie?”, “Umm, smaczne, byłyby smaczne z jagodami”, “O, z brązowym serem będą świetne!”…
Cudowne to było : )
Z nieciastek nauczyłam się robić Knekkebrød, czyli pieczywo chrupkie. Pyyycha! Wasa się nie umywa. A przy okazji udało się nam z Torem załapać na prawdziwe mleko, prosto od krowy. Albo od krów. Dostaliśmy baniak pięciolitrowy, z którego już w Bodø zrobiłam użytek – odstawiłam pod śmietanę, skwasiłam na kwaśne mleko i obgotowałam na ser. Choć nikt na farmie babci Tora swojego mleka nie pije! Sprzedają wszystko i kupują homogenizowane z kartonów!! Twierdzą, że to prawdziwe mleko jest za tłuste. Przy tych ilościach ciastek, które zjadają codziennie… : )
Wrzesień-październik 2011. Z grzeczności nie zabrałam aparatu na stypę…