Na co dzień bardzo dbam o odpowiedni relaks, higienę swojego umysłu i stan ducha – tak często jak tylko mogę, wzbudzam w sobie radość życia, które staram się dobrze i świadomie przeżyć. Elementem tej codziennej higieny jest naturalnie to, co jem. Staram się jadać lekko, czysto, różnorodnie, zdrowo i w poszanowaniu dla swojej planety, bo to mi po prostu służy.
Lubię czuć się dobrze.
Mam sporo poukładanych spraw w życiu, dlatego ciężkie, przykre, przygnębiające jedzenie nie jest mi potrzebne do tłumienia prawdziwych emocji. Czasem tylko się czegoś w życiu boję i wtedy toksyczny głód ciągnie mnie w stronę jedzenia, które mi na pewno zaszkodzi. Czasem poluzowuję wewnętrzną samoświadomość i pozwalam sobie popłynąć na szybkiej przyjemności, za dużo i za często imprezując.
Umówmy się, dla kogoś, kto nie pił przez osiem lat i kto normalnie jada trawę, szaleństwem jest wypicie lampki wina lub zjedzenia mięsa, albo ciastka trzy dni z rzędu, albo trzy razy w tygodniu – organizm naprawdę odmawia posłuszeństwa.
I wtedy szkodzę sobie świadomie. Ale wiecie co? Zwykle udaje mi się utrzymać pozytywny stosunek do świata i ludzi. Do momentu, w którym pełna nadziei na równie dobre jutro, wkroczę do jakiejś knajpy…
Naprawdę uwielbiam jeść na mieście. Lubię to prawie tak samo, jak lubię sama gotować. Uwielbiam załatwiając sprawy na mieście, wymyślać co zjem i gdzie. Tylko… Tylko potem okazuje się, że bez poświęcenia zdrowia i lekkości, nie mam gdzie.
Wczoraj wstąpiłam w cudownym, wiosennym humorze na lunch do Momentu. Przeszłam z Zabłocia od Coffee Cargo aż na Estery, bo chciało mi się zjeść coś fajnego i pomyślałam o nich. To taka naprawdę zacna knajpka na Kazimierzu. Ceny normalne, produkty prawdziwe, dość ciekawe menu, ładne, duże i sycące porcje, smaczne, urozmaicone lunche, wnętrze “na bogato”, ale ciepłe. Naprawdę lubię tam zaglądać, bo mi się miło kojarzy, ale co zaglądnę, to dostaję depresji.
Czemu do cholery jest tak tłusto?
W knajpach zawsze proszę o sosy i dressingi osobno, nie zawsze jednak pamiętam o powiedzeniu, żeby sałata nie była polana oliwą. W Momencie zdarzyło mi się to trzy raz z rzędu – oni tam dają naprawdę fajne wrapy, ciekawe i dość smaczne jedzenie wege, dobre zupy, przyzwoite ryby, fajne sałaty nie tylko z kurczakiem i do wielu dań dołączają sałatki, ale te sałaty… No właśnie…
Przechylam talerz i jak nic zlewam na bok 50 ml oliwy. To już nie równowartość kaloryczna jednego burgera, ale co najmniej dwóch. Cieszę się, że kucharz mi nie skąpi, ale mój układ krwionośny woła “Ratunku, chcę żyć!”.
Wczoraj wzięłam zestaw lunchowy, czyli minestrone z pesto i sałatę z konfiturą cebulową i cukinią oraz grillowaną wołowiną i fetą – opcja wege zawierała makaron, czyli dla mnie bardzo niefajny gluten, którym nie chciałam się krzywdzić.
Tym razem pamiętałam o oliwie – poprosiłam, żeby dali mi dressing osobno oraz, żeby NIE lali sałaty oliwą. Fetę zdjęłam, bo nie przepadam, wołowiny spróbowałam 1/3 – ta naprawdę była grillowana i nawet nietłusta, ale wątroba i tak mi pękła.
Od konfitury cebulowej, utopionej w oleju i cieniutkich, dwumilimetrowych plastrach młodziutkiej cukinii w oleju chyba ugotowanej i przebierzmowanej. No bo już nie wiem jak nazwać taką ilość tłuszczu w tak delikatnym, smacznym i młodym warzywie?
Dressing pomidorowy tak samo tłusty, albo tłustszy. Pesto w minestrone to w zasadzie sama oliwa, ledwo muśnięta pietruszką. Pół porcji i miałam z głowy – ciężko, sennie, wszystko boli, wewnątrz ramion charakterystyczny dla mikro stanów zapalnych piekący ból. Wiem, wiem, miałam się nie załamywać mimo wszystko, ale postanowiłam, że napiszę i zapytam.
Dlaczego w prawie każdej knajpie i do każdego dania leje się tyle niedobrego oleju? Bo chyba nikt nie będzie udawał, że te gastronomiczne oliwy, to oliwy z pierwszej półki, których kropla robi smakową różnicę?

Wrap warzywny, dressing, sałata. Czy sam z siebie nie wygląda pięknie, czy musi pływać w taniej oliwie?
Dlaczego? Dlaczego to sobie ludzie robicie? To częściowo prawda, że tłuszcz wydobywa i wzmacnia smaki potraw, ale przecież wystarczy go odrobina. Troszkę, w dodatku tego podgrzanego, czyli w sumie niezdrowego trans. Lanie zaś 5 łyżek oliwy – umówmy się średniej jakości – na porcję zieleniny naprawdę mija się z celem. Nic nie wydobywa się spod takiego tłuszczu, poza samym tłuszczem, żadnego smaku.
Taki tłuszcz tylko oszukuje zmysły, które już nie muszą pracować, rozróżniać, doszukiwać się, degustować, smakować każdego składnika i każdego zestawienia osobno – mózg dostaje sygnał, że się małym wysiłkiem właśnie najadł po uszy – może iść spać. Tylko wobec tego po co jeść? Dla zawału, cukrzycy, zwyrodnienia stawów czy nowotworu?
Nikt tu jeszcze nie słyszał o fit i fat free?
To zresztą nie jest przypadłość tylko Momentu – tak jest praktycznie w każdej krakowskiej knajpie i aż pech chciał, że to oni skłonili mnie do napisania tego wpisu, bo na fonie innych knajp akurat są nieźli. Jedyny zresztą powód, dla którego tam chodzę.
Jeśli zjem na mieście, odchoruję to na pewno, a przecież, jeśli chcę chorować, to już wolę pójść na naprawdę pyszne i o dziwo mniej tłuste ciastko do Tortów Artystycznych, albo wypić za dużo wina z włoskimi specjałami na jakiejś degustacji – tam zachoruję z najwyższą przyjemnością…
8 komentarzy
Czy Ty wiesz co Ty robisz?? Znienawidzą Cię… Ja nie mam takiej “wrażliwości” na oliwę ale faktycznie byłam 3 razy: za pierwszym pomyślałam – przechyliła się kucharzowi buteleczka z oliwą, za drugim było to samo nawet się wściekłam na siebie, że nie poprosiłam że chcę bez oliwy i za trzecim razem udało mi się przechytrzyć kucharza, zamówiłam cos zupełnie innego i co? i dali mi duuuuużo sosu. Ale, ale wszystko naprawdę świeże, wnętrze fajne, przyjazne, obsługa miła, rzeczowa.
Człowiek zawsze ma do wyboru – albo znienawidzić, albo coś w sobie zmienić. Tam naprawdę jest bardzo fajnie, wystarczy, że ciut odchudzą dania 🙂
ja jak widzę sałatke czy makaron z oliwą to nie biore, właśnie z powodu złych doświadczeń
ale jak z karty zamawiasz, to nie widzisz, bo to nie bar przecież. zresztą zwykle wystarczy poprosić, żeby było bez oliwy i z dressingiem osobno i jest w porządku. gdybym sama nie gotowała tyle z warzyw, może i bym się nie odzywała, ale gotuję to wiem, że nie trzeba wszystkiego topić w oleju, żeby było smaczne. mnie zresztą w ogóle nie o to chodzi, żeby krytykować, tylko żebym miała gdzie zjeść. a przecież nie wymagam już od nikogo, żeby było organicznie, albo już tak sto procent czysto. ani nawet już nie wymagam wegańsko…
Dzień dobry !
oczywiście, konstruktywna krytyka jest bardzo wskazana – dziękujemy za brak awantur i za rzeczowe podejście do sprawy.
Mam nadzieje, że przy następnej wizycie będzie znacznie lepiej, a Pani podzieli się wrażeniami – bardzo proszę.
Milego dnia
🙂
P.S. – Pani Marto, kogo mamy znienawidzić?
ja już parę razy pisałam na FB i instagramie, że lokal w porządku i jedzenie smaczne. dania po prostu lepiej smakują, jak nie są za tłuste. szkoda waszej fajnej karty tak głupio psuć. warto o tym pomyśleć, bo nawet mcDonaldsy się ostatnio odchudzają 🙂
Panie Sebastianie , to powinno być napisane w ” “, najważniejsza jest atmosfera i umiejętność przyjmowania konstruktywnej krytyki , pozdrawiam i życzę samych sukcesów w biznesie
ja też to przyjęłam jako żart 🙂