Renata Rusnak
  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT

Renata Rusnak

  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT
Ludzie

Minimalizm Sissel Bjugn (życie w zero waste)

written by Renata Rusnak 29 listopada 2011
Minimalizm Sissel Bjugn (życie w zero waste)

Nic nie wiem o Sissel Solbjørg Bjugn poza tym, że była najdroższą wieloletnią przyjaciółką i opiekunką Tor Eysteina (Turejstejn), jego drugą matką. Podobno była też znakomitą pisarką dziecięcą i bardzo dobrą poetką. Nie czytam po norwesku, więc nic na ten temat nie mogę powiedzieć.

Sissel zmarła latem 2011 r. Upadła w spożywczaku w którym robiła zakupy, parę kroków od swojego mieszkania w Bodø. Udar i wylew, potem jeszcze jeden wylew w czasie operacji i kilka dni śpiączki. Tor Eystein zdążył się z nią pożegnać, powiedzieć wszystko, co najważniejsze. Choć spała, przyniosło mu to ukojenie i pogodzenie tak, jakby właśnie na niego czekała z całkowitym odejściem.

Sissel BjugnMiesiąc czy dwa przed śmiercią przesłała mi przez Tor Eysteina jedną ze swoich dziecięcych książek. Wybrała książeczkę “Handa i buret”, „Ręka w klatce”. Nie wiem dlaczego. Powiedziała, że dowiem się, kiedy przeczytam. Dobrze więc, niech tak będzie, choć przecież nie czytam w tym dziwnym, choć nie takim trudnym języku. Sissel była trudna.

Nigdy nie spotkałam Sissel Bjugn; umarła o dwa miesiące za wcześnie, zanim przyleciałam do jej i Tora miasta. Poznałam ją tylko poprzez to, co zostawiła – plus to, co nazywamy spuścizną literacką. Poznałam ją przez jej mieszkanie, przedmioty, rzeczy, ubrania, buty.

Słyszałam, co Tor Eystein mówił do mnie wcześniej – Sissel około pięć lat wcześniej zaczęła absolutnie wszystko rozdawać, ograniczając się tylko do rzeczy niezbędnych. Zmieniła mieszkanie na maleńkie – jeden salon z kuchnią i mała sypialnia bez okna, może ze 40 metrów (niewiele jak na rozległe norweskie domy, faktycznie zamieszkałe przez większą część roku).

Rozdała całą swoją bibliotekę, zachowując tylko kilkadziesiąt pozycji z osobistymi dedykacjami, albo z jakichś szczególnych powodów ważnych dla niej. Mniej lub bardziej gwałtownie zerwała większość przyjaźni i znajomości, na moment nawet z Torem.

Okno jej salono-kuchni wychodziło na zamknięty podworzec na pierwszym piętrze. Podworzec duży, miejsce spotkań sąsiadów, towarzyskiego życia. Była bardzo towarzyska, potrzebowała stale być między ludźmi – albo na podwórzu, albo w jednej z dwóch swoich ulubionych knajp, dosłownie za rogiem. Nigdy nie podróżowała. Spędzała cały swój czas na czytaniu, oglądaniu i niekończących się dyskusjach ze znajomymi i nieznajomymi. Mimo to, albo właśnie dlatego prawie nie miała przyjaciół.

Sissel była ogarnięta obsesją na punkcie wierności sobie, szczerości i uczciwości wobec siebie. Nie mogła zdzierżyć kłamstwa w żaden sposób. Potrafiła w środku nocy wysłać serię smsów, w których przekazywała swoje przemyślenia na temat tego czy innego życia, pisywała listy, jeśli tylko coś ją zaniepokoiło, nurtowało w czyimś zachowaniu. Niekiedy trafiała kulą w płot, ale często miała rację, wytykając palcem, kiedy sobie kłamiesz, przeczysz, co jest nieuczciwe, jakim szlakiem powinieneś podążać. Miała ogromną wiedzę i lubiła się nią dzielić. Jeśli umiało się słuchać, była szalenie inspirująca, choć tak samo szalenie trudna w kontakcie.

Tor Eystein to wszystko mi mówił, opowiadał o Sissel Bjugn odkąd się poznaliśmy, a ja tylko kiwałam głową. Tak, tak. znam takich ludzi.

A potem zobaczyłam jej rzeczy i zrozumiałam, że nie znam takich ludzi wcale.

Mama Tora zebrała wszystkie jej ubrania do prania. Wszystko – cała jej szafa, której zresztą nie miała, bo wieszała ciuchy na długim garderobianym wieszaku w przedpokoju – zmieściło się na jednym niewielkim stole.

Dwoje dżinsów, około 10 różnych swetrów i bluzek, prawie bez wyjątku Benettona, około 10 sukienek i spódnic, kilka par butów na różne pogody (bez wyjątku Ecco), kilka podkoszulków (aseksownych 100% bawełny, białych i ciepłych), 5 par kalesonów, również białych, 100% bawełna, kilkanaście antyerotycznych białych, jednakowych bawełnianych majtek, kilka za dużych czapek, kilka par ciepłych rękawic, płaszcz przeciwdeszczowy, śmieszny płaszcz wiosenny, ciepły płaszcz puchowy, ogromny, śmierdzący, wytarty kożuch owczy (na zdjęciu) oraz kombinezon narciarski, w którym przychodziła na wytworne koktajle pomiędzy wieczorowe suknie.

Sissel Bjugn

W całej sieci jest tylko jedno zdjęcie Sissel, to portretowe powyżej. To w kożuchu wisiało jakąś chwilę i znikło. Ukradłam, ale nie zapisałam, kto zrobił, albo bodaj zawiesił. Sissel była z epoki przedcyfrowej, nienawidziła komputerów, podobno nigdy niczego na żadnym nie napisała. I zrobiła wszystko, żeby zachować swoją prywatność. W Norwegii chyba nie mają paparazzi.

Oraz jedną suknię balową – piękną, bordową ze złotym ornamentem, ręcznie szytą, jak odkryłam po krzywych ściegach, z taką samą torebusią z pomponem. Tor Eystein przypuszcza, że to suknia z wieczoru, w którym uczestniczyła królowa angielska – jakieś dwadzieścia lat temu wydawnictwo, publikujące książki w odmianie języka, którego używała Sissel Bjugn, nynorsk, zorganizowało bal, na który ośmieliło się zaprosić Elżbietę II. Oprócz powyższego również to, co zostało spakowane w szpitalu do jej plecaczka – ukochany wełniany za duży i okropnie brzydki sweter w ścieg jak z bazaru, getry, ogromna czerwona koszulka, bluzka bez rękawów, gruba niebieska czapka, wełniane grube skarpety i skórzane wytarte klapki, kilka par okularów, portfel…

Każdy jeden ciuch bardzo starannie dobrany, według ulubionej marki, według kolorów, w dobrym stylu, dobrej jakości. Ani o jeden za dużo.

Na pogrzeb Sissel Tor napisał mowę pożegnalną, w której powiedział, że “Sissel shrunk her life”, że “ścieśniła swoje życie”. Bo życie Sissel Bjugn w ostatnich latach skurczyło się do maleńkiego świata jej mieszkania, dwóch knajp, sklepu, bardzo niewielu najwytrwalszych przyjaciół i rozmaitych przypadkowych nieznajomych. Wysprzątanie jej mieszkania zajęło nam jedno popołudnie. Nie było za dużo roboty, ot trochę kurzu do wytarcia po kątach. Cały jej majątek zmieścił się w kilku dosłownie pudłach. Może w tylu, ile ja miałam gdzieś między trzecim a czwartym rokiem studiów. Nie więcej.

I sprawa nie w tym, czego Sissel nie posiadała, lecz co zdecydowała się zatrzymać przy sobie.

Wszystko – do ostatniego długopisu – przemyślane. Naczynia w kuchni – niezbędne. Środki czystości – niezbędne. Jeden nieduży regał książek z osobistymi dedykacjami od jej kolegów pisarzy. Biurko i maszynę, bo nigdy w życiu nie użyła komputera. Kilka prościutkich, praktycznych i ładnych drewnianych mebli, kilka maleńkich suwenirów, które zatrzymała z pewnych, nieznanych już powodów. Dwie książki kucharskie jej matki z lat 30 i 40. Kilka dobrze utrzymanych staroci, również o osobistym znaczeniu. Ogromne pudło filmów. Prosty, lecz starannie dobrany sprzęt audio-video i dobrze wyposażoną kuchnię. Niewiele rzeczy do jedzenia, bo wszystko mieściło się na jednej półeczce. Nie miała – poza śmierdzącym kożuchem, jednym ulubionym swetrem i klapkami – żadnych zużytych, wytartych rzeczy. Nawet modele butów sprzed kilkunastu lat były niemal w nieskazitelnej formie. Po prostu nie trzymała choćby jednej zbędnej skarpetki.

Nie zostało po niej prawie nic, co nadawało się do wyrzucenia – Sissel nie zostawiła po sobie śmieci. Ani jednego papierka.

Zostało za to całe pudło korespondencji – ważnej i nieistotnej, kartki z pozdrowieniami. Zostały albumy ze zdjęciami przyjaciół i rodziny…

Podczas sprzątania tego mieszkania, ciągle brzęczał mi w głowie głos mojego przyjaciela Mędrka, który powtarzał, że zawsze wszystko można skończyć radykalnie, trzeba tylko pamiętać, żeby nikt po tobie nie musiał sprzątać. On miał w pamięci przyjaciela, który popełnił samobójstwo i po którym “trzeba było posprzątać”. Sissel chyba myślała o swojej matce, która po udarze sparaliżowana żyła jeszcze przez dziewięć lat. Po Sissel nie było więc sprzątania. Ot, czysta ekologia życia.

Dwa dni po tym, jak Tor wyniósł ostatnie pudło rzeczy, które zdecydował się po niej zatrzymać, powiedział: „Niesamowite, ale jej już tu nie ma. Nie zostało z niej nic w tym mieszkaniu. Tak, jakby się tu nigdy nie zatrzymała na dłużej, pokój w hotelu”.

Sissel Bjugn zniknęła z tego świata, bo nawet przedmioty, które zostawiła są za mało osobiste i za bardzo uniwersalne. Nawet albumy ze zdjęciami – pełne nikomu nieznanych ludzi, albo ludzi wszystkim znanych, pisarzy. Niewiele w nich jej samej; trochę rodziny, kilkoro dzieci, z którymi była związana. Zostawiła oczywiście swoje książki, tę tak zwaną spuściznę. Ale tak ją zostawiła, jakby książki nie należały do niej, jakby należały do wszystkich, do ludzi po prostu, do bibliotek.

W noc, kiedy sprzątaliśmy mieszkanie, przyśniła mi się. Śniło mi się, że jest ze mną i Torem w swoim mieszkaniu i wszystko bardzo gwałtownie z niego wypycha, wyrzuca, przesuwa. Ale nie byle gdzie, gdzieś w przestrzeń; ona te swoje nieliczne rzeczy dawała innym, różnym swoim znajomym. Widziałam wiązki światła, które rozprzestrzeniały się w pięciu kierunkach, a Sissel spieszyła się, by ostatnia wiązka światła z jej mieszkania została przekazana dalej.

„Poznałam” Sissel Bjugn przez jej rzeczy, przez przedmioty które wybrała, zdecydowała się zatrzymać przy sobie, porządek, który po sobie zostawiła, po tym, jak zniknęła, skurczyła się do nic, do literatury, którą w pewnym sensie zawsze była. Do samego końca.

PS. W 2018 r. Tor Eystein Øverås na podstawie odziedziczonego archiwum i własnych wspomnień i rozmów z Sissel Bjugn opracował jej niezwykły portret.

ekologia życiaksiążkiNorwegia
2 komentarze
Renata Rusnak

poprzednie posty
Herbaty w Papuamu i nowe odkrycie Hampstead Tea
następny post
Lalki Patryka Chwastka i Północny-Wschód

Może Cię zainteresować

Sztuka w domu i na co dzień –...

17 lutego 2014

August Osage County. Dramat, którego lepiej nie rozumieć

27 stycznia 2014

Blog Forum Gdansk 2014. Niezsocjalizowana blogosfera

15 listopada 2014

Barokowa osobowość Eli Biryło

21 stycznia 2014

Człowiek z przejścia podziemnego. Sprzedawca literatury w starym...

3 września 2014

Dzień jak co dzień, czyli co to jest...

4 marca 2014

Pałac Żelechów – nowoczesne Spa i własny browar

16 października 2014

Wina naturalne od AlterWina na BioBazarze

3 września 2016

Ricotta od Lorków i dzikie maliny od Buczka

7 czerwca 2014

Ludzie, którzy nie boją się żyć i pracować...

21 lutego 2014

2 komentarze

Bożena Schabikowska 15 lutego 2014 - 11:48

Bardzo się ciesze że powstał blog Jest Naturalnie. To prawda że ciekawie i dobrze piszesz czyta się to z przyjemnością choć pewnie nie zawsze wszystkie poglądy są zbieżne z moimi. Ale o to właśnie chodzi -dzielić sie swoimi poglądami przyglądać sie co inni mówią polemizować. To lubię. Dzięki temu wzrastam.
Ciekawa ta historia o Sissel, przypomniała mi mój wyjazd do Szwecji gdzie miałam przyjemność poznać Githe- znaną postać w latach 60 tych matkę dziecka z porażeniem mózgowym, która zmieniła mentalność Szwedów w tej materii.
Przez rok umierała i uczestniczyłam w tym dość marginalnie dzięki informacjom od znajomej.
Te dwie historie powodują u mnie zadumę nad śmiercią nad odchodzeniem przyjaciół ( do teraz jeszcze nie “ułożyłam się” ze śmiercią z jednego z najlepszych polskich winiarzy- mojego fajnego znajomego).
Powodują też refleksje jak to wszystko wygląda w ostatnich latach życia i może już teraz warto sie zastanowić jak to przeżyć niz udawać że będę “wiecznie żywa?”

Reply
Renata Rusnak 15 lutego 2014 - 12:09

Nie wiem, czy człowiek jest się w stanie przygotować na śmierć. Mój najmłodszy brat bardzo dużo chorował i umierał właściwie od urodzenia. W ostatnich latach tyle razy był wydzierany z rąk śmierci, że nie policzę, ile razy się z nim żegnaliśmy. A kiedy w końcu umarł nikt w to nie uwierzył. Ja nie wierzyłam, choć umarł przy mnie, trzymałam go za rękę i patrzyłam w światło, które zgasło w jego oczach. Nie wierzyłam przez rok albo więcej, przyjeżdżając do rodziców i za każdym razem odnotowując brak jego wózka, łóżka, leków, pantofli, zabawek… Kiedy zgasł, cieszyłam się, że wreszcie skończyło się jego cierpienie, ale to naprawdę nie znaczy, że byłam gotowa na jego śmierć. Śmierć jest definitywna. Ktoś po prostu znika i to jest nieodwołalne, na zawsze.

Reply

Napisz komentarz Usuń odpowiedź

MOJA KSIĄŻKA

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ

O MNIE

O MNIE

Renata Rusnak

rocznik 1974, blogerka, pisarka, tłumaczka literatury ukraińskiej. Inicjatorka wydarzeń kulturalnych i kulinarnych, propaguje samorozwój, świadome życie i odpowiedzialne wybory.

WIĘCEJ

Subskrybuj

Facebook Twitter Instagram

Instagram

No images found!
Try some other hashtag or username
Footer Logo

renatarusnak.com 2017

  • KSIĄŻKA
  • AUTORKA
  • RECENZJE
  • BLOG
  • KONTAKT
  • MEDIA
  • ZAMÓW