I.
Modyfikuję gotowanie w Papaumu na jeszcze zdrowsze. Na razie mocno zeszłam z olei. Do zup sprawdza się zmielone siemię lniane, łyżka, łyżka z kopą na średni garnek. Ładnie zagęszcza i przytłuszcza zupę, dopełnia ją. Zboża przy podgrzewaniu podduszam z sezamem (czarny i biały) albo z siemieniem. Jeszcze myślałam o lekko zmielonych nasionach słonecznika, może być ciekawie. W części dań – i to już muszę stwierdzić niezaprzeczalnie – nie da się niczym zastąpić oleju/oliwy, więc chyba po prostu pora zacząć wymyślać nowe.
II.
Coraz bardziej zaczyna mi się podobać to całe gotowanie bez tłuszczu. To znaczy z tłuszczem z całych nasion, ale nie wyciskanym. Do zup to już normalnie dodaję siemię lniane zmielone, ale dziś usmażyłam cebulkę – raz na mielonym siemieniu, raz na słoneczniku! Całkiem bez tłuszczu np. duszona kapusta czy buraki (dusiłam na wodzie, ale cebulkę na oliwie), nijak nie wchodzą. Są “płone”, jak to się na wsi u mnie mówi. Z mielonymi ziarnami co by nie mówić, jest pycha.
III.
W redukcji tłuszczu posunęłam się do tego, że upiekłam kurczaka na zmielonym słoneczniku. Nie jadłam, ale ten sos, w którym się dusił (słonecznik, woda, czosnek, zioła) był smaczny, fajny, bogaty w smak. Klientom się podobał. Z kurczakiem nie jest jednak trudno, bo ma skórkę, następnym razem spróbuję coś całkiem chudego.
Po południu dodałam też do duszonej kapusty cebulkę na siemieniu i muszę przyznać, że kamień spadł mi z serca – moja kapusta jest uratowana! Całkiem bez tłuszczu ni hu-hu nie wchodzi… Chyba, że wymyślę coś innego.
IV.
Zastanawiam się nad tym, skąd wytrzasnąć fajne świeże bio oliwki? W hurtowni nie ma. Posiekane na pewno dałyby bardzo przyjemną podstawę do potraw, bo jednak tego smaku oliwy z oliwek tak łatwo nie da się zapomnieć. Pamiętam, że kiedyś zgniotłam na papkę przejrzałe awokado i coś na nim podsmażyłam, nie pamiętam co, ale było smaczne. Wobec czego zakładam, że zgniecione oliwki też dadzą fajny efekt.
V.
Podoba mi się, że łyżka siemienia zalanego wodą jest znacznie wydajniejsza niż łyżka oleju lnianego, bo przy okazji siemię ma glutowatą konsystencję po ugotowaniu/zalaniu ciepłą wodą, więc go jakby więcej w smaku, a jednak mniej samego tłuszczu.
Przypomniałam sobie natomiast (dopiero teraz!), czego brakowało mi dziś w warzywach z szybkowaru! Zagęszczam je mąką z gryki, która jest słodka, ale doprawiam na ostro, co daje super słodko-pikantny smak, ale dziś tak się zaaferowałam smażeniem cebulki na słoneczniku, że zapomniałam…
VI.
Przechodzę powoli na duszenie w bardzo małych ilościach wody i wzbogacanie smaku innymi dodatkami niż olej. Najczęściej trzeba pokombinować nad większą ilością składników przy mniejszej ilości wody. Dodatek nasion lub orzechów załatwia resztę.
VII.
Siemię (najpyszniejszy jest złoty len polski), sezam biały niełuskany i czarny, nasiona szałwii hiszpańskiej chia, orzechy laskowe, włoskie, nerkowce, migdały i wszystkie inne. Oliwki i awokado. Nie zliczy tego, a każde dobrze i różnie smakuje. Orzechy w daniu najlepiej wychodzą bardzo krótko gotowane, 5-7 minut. Albo całkiem surowe, ale wtedy lepiej, żeby były drobno zsiekane. Da się bez oleju i oliwy w kuchni, a już na pewno da się ze zmniejszonymi ilościami. Smaki są super, jeśli się w głowie przestawi ilości tłuszczu. Kubki smakowe się zmieniają, wyostrzają jakoś. Fajne to.