Czasem patrzę na produkty, które mam i wiem jak je połączyć, choć ani wiedzy, ani specjalnego doświadczenia nie posiadam. Przyglądam się im i dalej myśli same się układają w smaki, w obrazy. Dziś mi zostało trochę ugotowanego selera i przyszło mi do głowy, żeby go po prostu zmiksować na krem. Wyszedł zaskakujący.
Przygotowanie (garnek 5L):
- Selery i ziemniaki w objętościowych proporcjach powiedzmy 2:3 (2 części selera, 3 części ziemniaków) wyczyścić szczotką, pokroić i ugotować w skórkach OSOBNO. Zakamarki selera oczyścić nożem, wyciąć wszystkie kiełki z ziemniaków (czy ktoś jeszcze pamięta co to takiego kiełki z ziemniaków? Na sklepowych ich nie widuję).
- Seler i ziemniaki gotujemy osobno, najlepiej na parze albo w szybkowarze w niedużej ilości wody, żeby smaki się nie przeniknęły, lecz żeby były wyraźne i nie wodniste. Gotowałam bez soli. Warzywa z szybkowaru, jeśli są skrojone w kostkę, nastawiamy i gotujemy aż gwizdek wypuści zdecydowaną parę. Wtedy od razu wyłączamy gaz i czekamy aż dojdą bez otwierania pokrywki. Nie warto gotować dłużej niż do pierwszego wyraźnego gwizdka, bo się robi mamałyga.
- Łączymy ugotowane selery z ziemniakami, miksujemy.
- Dodajemy garść rodzynek, namoczonych w gorącej wodzie i miksujemy, razem z tą wodą. Łącznie konsystencja będzie raczej gęsta, więc trzeba dolać tyle gotowanej wody, żeby uzyskać przyjemny krem, niezbyt rzadki. Ziemniaki i seler to warzywa skrobiowe, korzenne, krem powinien być dość mazisty.
- Jeśli ktoś koniecznie chce tłuszcz, to może postawić na moment krem na ogień i rozpuścić odrobinę masła (olej sezamowy lub słonecznikowy w wersji wege), doprowadzając go do wrzenia. Moim zdaniem bez tłuszczu jest ciekawiej, ale nie każdy to wytrzymuje. Warzywa skrobiowe i tak mają swoje kalorie, bez tłuszczu będzie na pewno zdrowiej.
- Doprawianie – bardzo prosto: jeśli już mamy wystarczającą ilość rodzynek (nie za dużo, żeby nie przesłodzić selera) możemy posolić do smaku. Jak zawsze solą nieoczyszczoną i z umiarem.
- Dorzucamy niebyt dużą, naprawdę niedużą, ale wyczuwalną garść posiekanej drobno żurawiny i suszonej śliwki, najlepiej kalifornijskiej, oraz pokaźną garść zielonej pietruszki. Pietruszka ma być widoczna, ma przetykać krem razem ze zmiksowanymi rodzynkami.
Degustacja – krem powinien mieć lekko kwaśny posmak selera, delikatnie podkreślony słodyczą rodzynek i zaskakujący w buzi śliwką. Przez chwilę zastanawiałam się nad dodaniem odrobiny miodu, ale zaniechałam. Gdyby ktoś chciał, może sprawdzić.
Danie jest naprawdę dobrze skomponowane, czuć od niego pozytywną, lekką i wzmacniającą energię. No i świetnie smakuje!