Komiksowy specjalista, Artur Wabik napisał bardzo zachęcającą recenzję nowej pozycji, wypuszczonej przez wydawnictwo Centrala Central Europe Comics Art. Obiecał, że będzie w klimatach pomiędzy Tove Jansson a Hayao Miyazaki. Dla wiecznie żywej małej dziewczynki we mnie nie mogło być lepszej rekomendacji, natychmiast więc zamówiłam.
Przyszła mi wczoraj i tak samo natychmiast została skonsumowana. W łóżeczku, w piżamce, przy lampce nocnej z półcieniami na ścianach…
Dorosła matka we mnie twierdzi, że z taką samą przyjemnością przeczytałaby go swojemu synusiowi, gdyby był tak o metr niższy. Seria, w której ukazała się Hilda jest zresztą dedykowana mądrym rodzicom i ich dzieciom, czytam więc ją i oglądam z podwójną przyjemnością.
Jest naprawdę bardzo ciepła, zaskakująca, nie nudna, rozsądna i ładna. Bez zbędnego sadzenia moralniakami. Bardzo ładnie i starannie wydana. Jak każdy miłośnik papierowych wersji literatury, obwąchałam ją starannie ze wszystkich stron – wyjątkowo świeży bukiet, żadnego pyłu stuleci.
Okładka – jak na wystawę. Dobre pięć minut głaskałam z bananem na buzi piękny materiałowy, grawerowany w ładny wzorek grzbiet, wodząc palcem również po szorstkiej tekturze oprawy i kontrastującej w dotyku śliskości samej Hildy – dla mniejszych dzieci bardzo silne wrażenia sensoryczne gwarantowane.
Taką samą frajdę sprawiły mi też wewnętrzne okładki z dodatkową zawartością off topów, wprowadzających w kontekst historyczny całej przygody z olbrzymami.
Bardzo polecam dla mniejszych i większych dzieciaków płci raczej obojga, oraz dla wkręconych rodziców! Hilda pojawia się seryjnie, przypuszczam, że można zaryzykować też pozostałe części.
1 komentarz
bardzo sie ciesze że powstał blog jest optymalnie jest naturalnie. To prawda że ciekawie i dobrze piszesz czyta sie to z przyjemnością choć pewnie nie zawsze wszystkie poglądy są zbierzne z moimi. Ale o to właśnie chodzi -dzielić sie swoimi poglądami przyglądać sie co inni mówią polemizować. To lubię. Dzięki temu wzrastam.
Ciekawa ta historia o Sissel, przypomniała mi mój wyjazd do Szwecji gdzie miałam przyjemność poznać Githe- znaną postać w latach 60 tych matke dziecka z porażeniem mózgowym, która zmieniła mentalność Szwedów w tej materii.
Przez rok umierała i uczestniczyłam w tym dość marginalnie dzięki informacjom od znajomej.
Te dwie historie powodują u mnie zadume nad śmiercią nad odchodzeniem przyjaciół ( do teraz jeszcze nie “ułożyłam się” ze śmiercią z jednego z najlepszych polskich winiarzy- mojego fajnego znajomego).
Powodują też refleksje jak to wszystko wygląda w ostatnich latach życia i może już teraz warto sie zastanowić jak to przeżyć niz udawać że będę “wiecznie żywa?”